sobota, 31 lipca 2010

Badajcie duchy czy są z Boga

Z Dziejów spisanych przez Ludwika Consalvo
na podstawie opowiadań św. Ignacego
(rozdz. 1, 5-9: Acta Sanctorum Julii, 7[1868]647) 

Badajcie duchy, czy są z Boga

Ignacy rozczytywał się w próżnych i zmyślonych dziełach, które opowiadały o niezwykłych czynach sławnych ludzi. Skoro więc poczuł się lepiej, prosił, aby dla zajęcia czasu przyniesiono mu parę takich książek. Ale w tym domu nie było takich książek. Podano mu zatem "Życie Jezusa" oraz "Żywoty świętych", obydwie w języku ojczystym. 
Czytał je często i wkrótce zaczęło go pociągać to, co w nich odnajdywał. Nieraz też podczas czytania biegł myślą do tego, co czytał dawniej, do marzeń, którymi zajmował się uprzednio, i do wielu podobnych spraw, jak się mu kolejno narzucały. 
Zarazem i miłosierdzie Boże przychodziło z pomocą, zastępując tamte myśli innymi, pochodzącymi z najnowszego czytania. Kiedy więc czytał o życiu Chrystusa Pana i świętych, zastanawiał się i pytał samego siebie: A gdybym tak ja zaczął postępować jak święty Franciszek albo święty Dominik? Wiele nad tym rozmyślał. Te myśli pozostawały w nim dość długo, a następnie wskutek zaistniałej jakiejś okoliczności zastępowały je próżne marzenia światowe. One także zatrzymywały się na dłuższy czas. Taka zmienność myśli trwała w nim dość długo. 
Pomiędzy owymi dwoma rodzajami myśli istniała jednak pewna różnica. Gdy się bowiem zajmował sprawami światowymi, odczuwał wielką przyjemność, kiedy znużony zaprzestawał, przeżywał smutek i pustkę. Kiedy natomiast rozmyślał o naśladowaniu wielkich dzieł pokuty dokonywanych przez świętych mężów, wtedy odczuwał przyjemność nie tylko rozmyślając, ale także po zaprzestaniu rozmyślania. Przez pewien czas nie dostrzegał tej różnicy ani nie przywiązywał do niej wagi, aż pewnego dnia otwarły się oczy jego duszy i zaczął się zastanawiać, widząc najwyraźniej, iż jeden rodzaj rozmyślania napawa go smutkiem, drugi radością. 
Taka była jego pierwsza medytacja o sprawach Bożych. Później, kiedy się zajął ćwiczeniami duchownymi, zaczerpnął stąd pierwsze objaśnienia dla nauki o rozpoznawaniu duchów.

piątek, 30 lipca 2010

Nie wolno ci... - rozważanie na 31 lipca 2010

Rozważanie ks. Józefa Pierzchalskiego SAC


Sobota, 31 lipca 2010 roku

Św. Ignacego Loyoli

Mateusz 14,1-12


Nie wolno ci…


W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają. Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upomniał go: Nie wolno ci jej trzymać. Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka. Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: Daj mi – rzekła – tu na misie głowę Jana Chrzciciela! Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc kata i kazał ściąć Jana w więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce. Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.


Człowiekiem, który się boi, można manipulować. Manipulacja jest sposobem oddziaływania na człowieka. Dajemy mu to, co on lubi, w czym znajduje upodobanie, aby wykonał to, do czego manipulacja prowadzi. Zło w człowieku znajduje różne formy oddziaływania. Herodiada wiedziała, że je córka jest piękna. Sama miała świadomość co chce przez ten fakt osiągnąć. Obfitość wina, piękny taniec Salome, otworzyły serce Heroda. On nie wiedział o podstępie, o chytrości i przebiegłości osób jemu najbliższych. Niekiedy jest tak, że ci którzy są najbliżej, nie są przyjaciółmi. Ci zaś, których trzymamy na dystans od siebie (Jan Chrzciciel), są tymi, którzy otwierają nam oczy na to, co nam zagraża.

Salome tańczy. Taniec uzewnętrzniał radość człowieka. Był środkiem wprowadzającym w ekstazę, zapomnienie, oderwanie od tego, co jest, by wejść w doświadczenie powabu chwili. "Biadanie moje zamieniłeś mi w taniec". Wojowników po zwycięskiej wojnie, przyjmowano tańcami. Pierwotnie, zwykły taniec oznaczał "chodzenie dokoła".

Herod jest zauroczony, jakby w ekstazie, do której taniec go doprowadził. Nie jest czujny, wręcz skłonny do przesady: "obiecał jej dać wszystko". Człowiek chce dawać, lecz nie wszystko do niego należy. To, co dajemy, winno być poprzedzone rozeznaniem: czego Bóg chce, a nie człowiek? Ważne jest także, aby nie składać obietnic, które mogą prowadzić do utraty godności, naruszenia zasad, może przyjaźni, ślubów.

Potrzeba odkryć: kto, lub co mną manipuluje? Czy jakiś człowiek ma większy wpływ od Jezusa, na moje serce? Jakimi ludźmi się otaczam, kogo słucham, kto według mnie nie sprzyja mi, moim sprawom? Kto "chodzi dokoła" mnie, "tańczy wokół mnie"? Dlaczego ktoś "chodzi dokoła" mojej osoby? Co to chodzenie uzewnętrznia, na co wskazuje? W zapomnienie o jakich sprawach pozwalam się wprowadzić, od czego zgadzam się być oderwany?

Doświadczanie codziennych kłopotów, bolesnych rozstrzygnięć może powodować zmęczenie. Ono zaś przywołuje pragnienia, których realizacja wprowadziłaby mnie w świat uniesienia, odczuwania chwil szczęścia, choćby złudnego, iluzorycznego ze strony człowieka, gdyż na realne już nie czekam. Kto cię uwiódł, albo uwodzi w stronę "ścięcia głowy prawdzie", jaka jest w tobie? To, co w życiu naszym jest najbardziej wystawione na niebezpieczeństwo, to właśnie prawda. Nie chcesz z niej zrezygnować, to w inny sposób, pełen perfidnego podstępu, zostanie ci odebrana, sam ją dasz.

Zobacz, co dajesz człowiekowi. Wchodzisz zawsze w jakąś zależność. To, co dajesz, albo ciebie ubogaca, albo czegoś istotnego się pozbawiasz. Twoje decyzje i wybory są ważne, bo oddałeś się Jezusowi na zawsze. "Diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo by pożreć". Herod "obiecał dać jej wszystko", ponieważ "spodobała się Herodowi". Żądza mąci umysł. Im więcej żądzy, tym mniej myślenia w prawdzie, odpowiedzialnego, przewidującego, uwzględniającego moje powołanie i ostateczne przeznaczenie.

Wprowadzenie człowieka w rzeczywistość żądzy, może spowodować utratę godności, przyjaciół, utratę smaku i sensu życia. Żądza sprawia, że człowiek siebie sprzedaje, swoją godność, szacunek do siebie. Żądza, opanowanie nią wprowadza człowieka w "taniec śmierci"; a człowiek o tym nie wie i tego nie przeczuwa. Czuwać, to między innymi widzieć kto lub co ma na mnie niepokojący, niebezpieczny, niekorzystny dla mojego życia konsekrowanego wpływ.

Matka namówiła córkę. Córka swoim osobistym urokiem, kupuje słabość Heroda. I tak niewinnie, bo pięknym tańcem, rozpoczyna się dramat . Matka uczy i skłania do zła swoją córkę. Ta ostatnia nie może niczego odmówić swojej matce. Herod związany przysięgą, nie chce się zbłaźnić wobec gości. Jan musi umrzeć.

Ojcostwo jest wpisane w moje powołanie. Nie mogę nie wiedzieć, że słowa moje, postawa ma wpływ na braci, siostry. Rodzę, czy uśmiercam prawdę, dobro, piękno? Swoim życiem kapłańskim, zakonnym, czego mogę nauczyć, do jakiego dobra lub zła skłonić? Pytajmy Jezusa: "Panie, kogo nakłoniłem do zła, do sprzeniewierzenia się Tobie?" Czy nie ma we mnie skłonności do manipulowania innymi, którzy nie umieją się obronić przed moim wpływem? Czy są osoby, którym nie umiem niczego odmówić? Czy są sprawy, z których, jeśli jest okazja, nie jestem w stanie zrezygnować, choć stają się one wprost umocnieniem moich słabości? Co jestem w stanie sobie odmówić, pozbawić się; również tego, co jest dozwolone w moim życiu?

I dochodzimy do sprawy niezwykłej: Herod, "przez wzgląd na przysięgę". Obietnica złożona człowiekowi, a ślubowanie złożone Jezusowi. Jak się te sprawy mają w moim życiu? Czy można dać człowiekowi to, co już należy do Boga? Życie Jana Chrzciciela należało do Boga. "Trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi"; nawet wówczas, a może szczególnie wtedy, gdy popełniłem błąd, złożyłem człowiekowi obietnicę, której wypełnić nie mogę, której wypełnić nie wolno.

"Daj mi" – mówi Salome. "Dał jej". Nie wolno zawsze dawać człowiekowi to, co on chce, gdyż człowiek nie wie niejednokrotnie, co jest dla niego dobre. Pragniemy w zależności od tego, komu pozwalamy "chodzić dokoła" nas, kto wokół nas "tańczy": Bóg, czy szatan. Są sytuacje, w których nasze oczekiwania: "daj mi", są sprzeczne z naszym powołaniem. Nie mogę, m.in. obiecać tego, co byłoby zamknięciem moich ust na mówienie prawdy. Nie mogę dać tego, co przyczyni się do utracenia przeze mnie odwagi w życiu, zgody na życie. Nie mogę dać siebie, ponieważ już do siebie nie należę.

Czego dotyczy: "Daj mi" – kierowane przeze mnie do Jezusa? Co chcesz od człowieka? Czy tego, o co prosisz człowieka, nie może dać Jezus? To dawanie siebie Bogu jest uzależnione od życia w wolności wewnętrznej, albo w usilnym pragnieniu i dążeniu do wolności ducha. Pozbawienie się wolności wewnętrznej sprawia, że mogę dać człowiekowi to, o co on mnie prosił będzie. Jakie prośby, które z oczekiwań osób żyjących z tobą w dobrych relacjach, spełniasz? Czy to, co drugi człowiek od ciebie oczekuje, nie jest "utratą głowy"? Do kogo twoja głowa należy? Dla kogo zdecydowałeś się ją utracić? 

środa, 28 lipca 2010

Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła

Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła

     Chociaż Marta Robin zmarła już dziewiętnaście lat temu, to jednak we Francji "pełno jej" wszędzie: w ruchach chrześcijańskiej odnowy, w nowopowstałych wspólnotach zakonnych, w książkach, artykułach.. . A to płynie z faktu, że przez jej dom przewinęło się ponad sto tysięcy ludzi, a dla każdej z osób spotkanie z Martą stało się źródłem nowej mocy, nowego spojrzenia na życie, a niejednokrotnie początkiem prawdziwego nawrócenia.     W opublikowanych świadectwach ludzi na temat tych spotkań nieustannie przewija się jeden wątek: każdy przeżył swego rodzaju szok czy wewnętrzne poruszenie (mniejsza o słowo) z powodu uderzającego "paradoksu". Otóż każdy, kto pochylał się nad łóżkiem Marty, mniej lub bardziej uzmysławiał sobie rozmiar jej cierpienia. Powszechnie było wiadomo, że prócz cierpienia, związanego z całkowitym paraliżem, Marta uczestniczyła w męce Jezusa. Od czwartku do niedzieli była "nieobecna" dla otoczenia, przeżywając mistycznie, lecz realnie, krwawo, poszczególne etapy Męki. W ciągu pozostałych dni tygodnia na jej czole pozostawały nieraz ślady zaschniętej krwi. W jej drobnym ciele koncentrował się bezmiar cierpienia, wobec którego stawało się jak przed głębokim misterium.
Lecz - właśnie "paradoksalnie" dla logiki tego świata - z głębi tego cierpienia wydobywały się nie rozgoryczenie i bunt, lecz przedziwny pokój i pogoda. Spotkanie z Martą, trwające przeciętnie kilka minut, szybko i niepostrzeżenie przechodziło w duchowe porozumienie. Potrafiła w ciągu chwili "pojąć" cały ciężar życia, z jakim się do niej przychodziło, wziąć go niejako na siebie i przepoić światłem swej niezwykłej ufności. Z pośród wielu świadectw na ten temat przytoczmy jedno, którego autorem jest obecny redaktor naczelny chrześcijańskiego tygodnika L'Homme Nouveau (Nowy Człowiek): "Wiadomo, że Marta była sparaliżowana od 1928 r. i niewidoma od 1939, ja stykałem się z nią w latach 1946-1981, to znaczy przez okres trzydziestu pięciu lat. Nigdy nie liczyłem, ale sądzę, Że w latach 1954-68 odwiedziłem ją przynajmniej ze sto razy. W ciągu tego okresu patrzyłem na głowę Marty, położoną zawsze na tym samym miejscu, na boku. Spoglądałem na jej kołdrę, która z grubsza rysowała sylwetkę jej ciała. Było oczywiste to, że jej nogi nie były wyciągnięte, lecz zgięte w kolanach (leżała na nich). Sparaliżowana, leżała całkowicie nieruchomo. Niewidoma, przebywała stale w półmroku, ponieważ najmniejszy promień światła zadawał jej ból nie do zniesienia (...). Tym, co w moim przekonaniu stanowi o największym świadectwie jej życia, to jej pokój, radość i niewzruszona ufność. Zastanawiałem się nieraz, jak ja zachowałbym się w podobnej sytuacji (...). Cierpiała, lecz w sercach wszystkich tych, którzy opuszczali jej pokój, zamieszkiwała nowa radość, której dotąd nie zaznali. Ileż to razy sam wchodziłem do niej, pełen problemów, a niekiedy i ciężkich zmartwień. Ona brała to wszystko na siebie, porozmawiała i - nie wiadomo jak - przywracała ufność i wewnętrzną radość. Moc zmartwychwstawania, która wypływa z wysokości Krzyża, tworzyła nieustanny rytm wszystkich spotkań i rozmów z Martą".
     Od księdza Fineta, ojca duchownego Marty, dowiadujemy się o kilku epizodach z jej młodości. W wieku dorastania ciężko chorowała i myślała, że wkrótce umrze. Przeżyła jednak, lecz nie mogła chodzić. Siedziała w swoim fotelu i wyszywała. W czasie kolejnego ataku choroby, gdy przekonana już była o bliskiej śmierci, ujrzała św. Tereskę od Dzieciątka Jezus. Dowiedziała się, że posiada wybór: albo pójść do nieba natychmiast, albo przyjąć misję wynagradzania za grzechy, cierpiąc w jedności z Chrystusem w intencji odrodzenia Kościoła i życia chrześcijańskiego we Francji. Od 1928 r. Marta zaczyna w ogóle nie spać, nie jeść i nie pić. W uroczystość Ofiarowania Pańskiego 1932 r. traci czucie w rękach i nogach. Od tej pory, aż do śmierci, leży na nogach, zgiętych w kolanach. Cóż działo się w ciągu tysięcy nieprzespanych nocy? Spełniało się jej pragnienie, jakie wyraziła w swym akcie całkowitego zawierzenia woli Bożej: "Najdroższy mój Zbawicielu! Przyjmij moją ofiarę całopalną, jaką nieustannie składani Ci w ciszy. Zechciej przemienić ją w dobra duchowe dla tylu milionów serc, które Ciebie nie kochają; przyjmij ją dla nawrócenia grzeszników, powrotu błądzących i niewiernych, i dla uświęcenia Twych najdroższych kapłanów..." Podczas, gdy inni spoglądają na nią niekiedy z politowaniem, sama Marta doświadcza niepojętego dla świata szczęścia, płynącego z zacieśniania swych więzów z Bogiem. Jakże czymś wspaniałym jest wiara: wierzyć wtedy, gdy się nie widzi, wiedząc tylko to, że "Bóg powiedział"; wiedza bez widzenia zapala w duszy światło, którego promienie pozwalają nam odkryć wielki świat, jaki nosimy w sobie, a którego istnienia nawet nie przeczuwaliśmy.

Marta Robin
     Marta nie mogła przełknąć nawet kropli wody, a jednak przyjmowała Komunię św. Był to jej jedyny pokarm przez ponad pół wieku. Jakiekolwiek oszukaństwo w tym względzie zostało wykluczone przez wielu lekarzy, którzy z wielką skrupulatnością czuwali nad nią i badali jej zachowanie. Najczęściej przyjmowała komunię św. z rąk księdza Fineta, lecz przytoczmy najpierw świadectwo ks. Marzioux, który odwiedził Martę w lutym 1939 r.:"Przede wszystkim uderzyła mnie jej niezwykła pokora. Na moje liczne pytania odpowiadała zawsze z tą samą precyzją... W którymś momencie rozmowy - wspomina kapłan - Marta powiedziała z ożywieniem: "Jezus już przyszedł". Ja sam natomiast nie słyszałem nawet szczekania psa, zapowiadającego przybycie wieczornego gościa. Po chwili, ks. Finet wszedł do pokoju, niosąc komunię św. Jeszcze przed tym spotkaniem, ks. Finet uprzedził mnie, mówiąc: "Marta nie może przyjmować żadnego pokarmu. Proszę jedynie przybliżyć Hostię do jej warg. Hostia sama zostanie wchłonięta". I tak się stało: ku memu zdziwieniu, hostia wymknęła się z mych palców w momencie, gdy przybliżałem ją do ust Marty". Dodajmy bardziej szczegółowy opis ks. Fineta: Marta przyjmowała Komunię św. w sposób zdumiewający... Podaną jej hostię przyjmowała bez połykania, do którego była absolutnie niezdolna. Wszyscy ci, którzy podawali jej komunię, mieli wrażenie, jakoby hostia wyrywała się im z palców. Mnie samemu kilkakrotnie przydarzyło się, że nawet z odległości ok. 20 cm hostia sama trafiała wprost do jej ust. Historia ta wydawała się co najmniej śmieszna pewnemu księdzu z Wietnamu, zanim nie odprawił mszy św. w pokoju Marty. W czasie udzielania jej komunii miał się na baczności, trzymając pewnym chwytem małą hostię. Lecz i tak wymknęła mu się z palców, przemierzając sama kilkucentymetrową odległość.
     Ceniony filozof i pisarz - Jean Guitton, który napisał także książkę o Marcie, zapytał ją kiedyś wprost na temat tego niezwykłego zjawiska.«Tak, to jest cały mój pokarm - odpowiada Marta - Zwilżają mi usta, ale niczego nie mogę przełknąć. Hostia wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem, jak. Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem, nowe życie we mnie się wlewa. Jezus jest w całym moim ciele, jakbym zmartwychwstawała. Komunia jest czymś więcej, niż zjednoczeniem: jest stopieniem się w jedno». W czasie jeszcze innego spotkania, jakby lekko zniecierpliwiona, Marta wyznaje: Mam ochotę wołać do tych, którzy ciągle mnie pytają, czy naprawdę nie jem! - że jajem więcej niż oni, ponieważ karmię się eucharystycznym Ciałem i Krwią Jezusa. Chciałabym im powiedzieć, że to oni sami powstrzymują w sobie efekty tego pokarmu..."
     Co myśleć na temat wymykających się z rąk kapłana hostii, spożywanych przez Martę bez połykania? Wbrew pozorom dziwaczności, zjawisko to potrafi wiele powiedzieć na temat wzajemnej relacji Marty i Chrystusa. Weźmy pod uwagę fakt, że Jezus pozostał w Eucharystii ze swego nieskończonego pragnienia zjednoczenia się z człowiekiem w miłości. Dla każdego, kto rozpoznaje w hostii żywą obecność Boga, przychodzącego jedynie z miłości - moment, poprzedzający przyjęcie Komunii św. jest momentem gorącej tęsknoty. Otóż, jest to tęsknota dwóch osób i dwóch serc: Serca Bożego i serca ludzkiego, które nawzajem ku sobie się wyrywają. Hostia, wyrywająca się z rąk kapłana, to przecież sam Chrystus, dążący w pośpiechu na spotkanie ze stworzeniem, które umiłowało Go ponad wszystko i oczekuje na Niego z wielką tęsknotą. Radość człowieka z przyjmowania Komunii św. wypływa stąd, że jest to najpierw radość samego Boga. Dusza wie o tym, że Bóg niezmiernie się raduje, mogąc w niej zamieszkać. Skoro Bóg jest nieskończony, więc i Jego radość jest bez granic. Skoro Bóg nieskończenie raduje się we mnie -jak wielka powinna być więc moja radość! W ostateczności, duchowe szczęście Marty wynikało z jej doświadczenia Boga, jako Boga niezmiernie szczęśliwego w jej duszy! Jest to jedyny rodzaj szczęścia, o które nie potrzeba się bać, że się je utraci. Gwarancją jego trwałości jest nieodwołalna miłość Boga i Jego niegasnące pragnienie uszczęśliwienia swych stworzeń. Jedyna przeszkoda istnieje po stronie człowieka, a tkwi ona w wygasaniu wiary, które prowadzi do zaniku miłości, a w ostateczności - do grzechu. Skoro więc początkiem prawdziwej radości jest radość Boga, który zamieszkuje w kochającej Go duszy - więc nie trudno pojąć, dlaczego jedynym staraniem Marty było wzrastanie w prawdziwej miłości. Jeśli potrafiła znosić swoje cierpienie bez buntu i zgorzknienia, to tylko dlatego, że w przeróżnych cierpieniach widziała największą szansę na postęp w miłości. Co więcej: pragnąc obarczyć się cierpieniami innych, a zwłaszcza grzeszników - pragnęła żyć miłością najtrudniejszą, czyli najbardziej bezinteresowną, nie lękającą się ponieść ofiary za innych. Taka miłość właśnie najbardziej upodobniła Martę do Chrystusa, czego wyrazem były stygmaty Męki, jakie na sobie nosiła. Marta - egoistka, szukająca za wszelką cenę szczęścia? Masochistka - ponieważ nie bała się heroicznie podjąć cierpienia innych? Jeśli tak, to jak wówczas wytłumaczyć fakt, że ta sama Marta zapalała w innych iskrę radości i szczęścia?
     Żyć przez Pięćdziesiąt lat o samej Komunii św. - to niewątpliwy cud. Ale skłania on do refleksji na temat cudu zupełnie niewypowiedzianego, jakim jest nowe życie, które rodzi się w nas dzięki Eucharystii. Okaże się ono w całej pełni przy Zmartwychwstaniu, gdy spełni się obietnica Jezusa: "Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, nie umrze, lecz będzie żył na wieki". Aż do tego czasu, skarb życia wiecznego, poczętego z Eucharystii, będziemy przeżywali w samej wierze. Lecz wygląda na to, że i poprzez "znak" Marty Jezus pragnie wzmocnić naszą wiarę. W znaku tym niejako "zmysłowo" dotykamy prawdy, że Eucharystia - że sam Bóg jest jedynym i wystarczającym źródłem ludzkiego istnienia. Nie potrzeba wam innego pokarmu, kiedy Ja sam was karmię moim Ciałem - zdaje się On mówić. W istocie rzeczy, z eucharystycznych przeżyć Marty wydobywa się orędzie samego Jezusa: Abyście wierzyli, że nie ziemski pokarm i napój, lecz tylko moje Ciało i Krew dadzą wam prawdziwe życie. Któż wzgardziłby tym szczególnym zaproszeniem dc wiary? Któż nie potrzebowałby jej wzmocnienia w atmosferze powszechnego "bzika" na punkcie materialnej troski o ciało?


ks. Andrzej Trojanowski TChr


Publikacja za zgodą redakcji

nr 1-2/2000

sobota, 24 lipca 2010

Papież wierzy w wiatr - w niedzielę Jezus mówi: Ojciec z nieba da Ducha Świętego

http://mp3bear.com/jan-pawe-ii-cz2-papie-wierzy-w-wiatr - posłuchaj sam. Papież wierzy w wiatr. A Ty?

24 lipca - św. Kinga

24 lipca
Święta Kinga, dziewica


Święta Kinga
Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Była siostrą św. Małgorzaty Węgierskiej oraz bł. Jolanty. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką. O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że była trzecią z kolei córką i że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Miała 2 braci i 5 sióstr. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym, gdzie też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obu były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin. Odbyły się one na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy był Bolesław władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma.
Pierwsze swoje lata spędziła Kinga w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 III 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, dnia 24 marca, skąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.
Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek "Wstydliwy". Wtedy także zapewne Kinga wpisała się do III Zakonu św. Franciszka jako tercjarka. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat.
Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łęcku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, pozwolił i dopomógł Bolesław wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława biskupa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do niego już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

Święta Kinga - obraz kanonizacyjnyZmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patroną diecezji tarnowskiej. W 1999 r. kanonizował ją Jan Paweł II.

W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
Więcej informacji:

Ks. Stanisław Groń SJ
Starosądecka Miłościwa Pani i Opiekunka - św. Kinga
http://www.gron.com/kinga.htm 

Ks. Stanisław Groń SJ
Pamiątki po św. Kindze
http://www.gron.com/Pamiatki.htm 

Pogadanka Godziny Różańcowej
Dała swoje matczyne serce - św. Kinga, księżna i klaryska (1234-1293)
http://www.ralf.franciszkanie.pl/heroes/Swkinga.htm 

Św. Kinga - krótka biografia podana podczas kanonizacji
http://www.ws-kroscienko.tarnow.opoka.org.pl/htm/kinga.htm

piątek, 16 lipca 2010

Nie musimy być "neurotycznie napięci" - kazanie na XVI niedzielę - 18.07.2010



EWANGELIA
Łk 10,38-42 Marta i Maria przyjmują Chrystusa

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza

Jezus przyszedł do pewnej wsi. Tam niejaka niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”.
A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawion
a”.


Oto słowo Pańskie.


I jeszcze coś BARDZO PIĘKNEGO:)








Dziś 16-ty dzień miesiąca - Magda Anioł, Lolek



Wadowice- rok 20 Emi rodzi syna
Szkoła, teatr i kapłaństwo tutaj się zaczyna
Pierwsze mecze, pierwsze smutki, w gimnazjum klasówki
Po maturze z kolegami wypad na kremówki

Ref.: Niema lepszego od Jana Pawła II /x2

Całą drogę życia oddał Lolek Swemu Panu
Wnet go droga ta zawiedzie aż do Watykanu
16 października 7 8 roku słyszy świat:
„Habemus Papa” i doznaje szoku

Ref.: Niema lepszego od Jana Pawła II /x2

13 maja cały świat oddech wstrzymuje
Ali w stronę Jana Pawła pistolet kieruje
Matka Boża miała tutaj plany widać własne
Totus Tuus i wszystko staje się zupełnie jasne


Ref.: Niema lepszego od Jana Pawła II /x2

2005 to kwiecień, Bóg sam decyduje
Świat się modli gdy Jan Paweł niebo obejmuje
Pontyfikat się nie kończy dobrze o tym wiecie
Papież dalej pielgrzymuje, lecz na tamtym świecie

Ref.: Niema lepszego od Jana Pawła II /x2

Pan kiedyś stanął nad brzegiem,
Pan kiedyś stanął nad brzegiem

Zostań z nami, Zostań z nami, Zostań z nami,
Zostań z nami, Zostań z nami, Zostań z nami,

Kościół żyje i żyć będzie słowo Boga dane
Od wiek wieków klucze Piotra są przekazywane
Znów Habemus Papa słyszy świat i się raduje
Dzieło Jana Pawła Benedetto podejmuje

Ref.: Mamy nowego Benedykta XVI /x4


Boże w Trójcy Przenajświętszej,
dziękujemy Ci za to, że dałeś Kościołowi
Papieża Jana Pawła II,
w którym zajaśniała Twoja ojcowska dobroć,
chwała krzyża Chrystusa i piękno Ducha miłości.
On, zawierzając całkowicie Twojemu miłosierdziu
i matczynemu wstawiennictwu Maryi,
ukazał nam żywy obraz Jezusa Dobrego Pasterza,
wskazując świętość, która jest miarą życia chrześcijańskiego,
jako drogę dla osiągnięcia wiecznego zjednoczenia z Tobą.
Udziel nam, za jego przyczyną, zgodnie z Twoją wolą, tej łaski,
o którą prosimy z nadzieją,
że Twój Sługa Papież Jan Paweł II,
zostanie rychło włączony
w poczet Twoich świętych.
Amen

Mocni w Duchu - Pasja

środa, 14 lipca 2010

Bp Frankowski o powodzianach

V. Solidarność z powodzianami
I znowu trudną lekcję solidarności zdobywa Naród, gdy po wielkiej fali powodzi budzi jeszcze większe fale pomocy powodzianom. Z całej Polski przyjeżdżają do powodzian osoby, które bezinteresownie dają siebie, swój czas, swoje siły i swoje zdolności, a przede wszystkim dobre słowo, ręce gotowe do pracy, dobra materialne i wsparcie finansowe. Modlą się za powodzian i przywracają im bezcenną nadzieję na powrót do życia normalnego. Każdego dnia od świtu do nocy organizują jak najwięcej paczek i przewożą na zalane tereny. Niosą pomoc osobom znajdującym się w ciężkiej sytuacji życiowej. To jest wielka solidarność z powodzianami. Trzeba utrzymać tę falę solidarności! I taka powinna być zawsze piękna Polska, solidarna.
Po walce z wielką wodą zaczęła się kolejna batalia powodzian z urzędnikami, dla których niejednokrotnie biurokratyczne przepisy są ważniejsze niż człowiek. Powodzianie przyjmują komisje, które szacują straty, robią wywiady, dokumentację zniszczeń. i czekają i czekają niecierpliwie na odszkodowania, na pomoc finansową. Szukają paszy dla ocalałych zwierząt domowych. W tym roku z pól zalanych powodzią nie zbiorą owoców. Nawet drzewa owocowe, które zostały zalane wodą - usychają. Ludzie czekają, aż opadną wody gruntowe, wtedy dopiero będą mogli wypompować wody z piwnic. A czas płynie. To już dwa miesiące tej tragedii. Dopóki trwała kampania wyborcza prezydencka, dopóty powodzianie byli na ustach polityków, na ekranach mogli słyszeć o ich wsparciu, o wszechstronnej pomocy. Teraz dopiero okaże się, kto taką pomoc otrzyma? Kto będzie o nich pamiętał? Pomoc będzie im potrzebna przez wiele lat.
Z pewnością pamięta o nich Kościół i pamięta o nich wiele ludzi dobrej woli. Z pewnością, można by tu długo wyliczać listę osób, które dały z siebie wszystko, aby przyjść z pomocą powodzianom, w tych najtrudniejszych chwilach Natychmiast o pomoc dla powodzian zaapelował do diecezji sandomierskiej do i wszystkich Polaków nasz biskup Kościoła sandomierskiego Krzysztof Nitkiewicz i często spotyka się z powodzianami, wzywa do modlitwy i do pomocy, a także sprowadza ekipy, do pomocy powodzianom. Z pomocą powodzianom przychodzi "Caritas" ogólnopolska. Zawsze ofiarnie pomaga Caritas diecezji sandomierskiej. Także i sam Ojciec św. Benedykt XVI dla powodzian na konto Caritas ogólnopolskiej przekazał 50 000 euro. Chętnie pomagają powodzianom klerycy, siostry zakonne i świeccy wolontariusze. Siostry Dominikanki z Tarnobrzega-Wielowsi, zatopione przez powódź przygotowują i rozwożą obiady dla ok. 500 powodzian z Koćmierzowa i Wielowsi. W Diecezji Sandomierskiej aż ok. 25 tys. osób zostało dotkniętych klęską powodzi. Po wielkiej fali powodzi idzie teraz, znowu słyszymy nowa fala upałów, które też mogą być groźne dla wszystkich. Tak wiele różnych klęsk dzieje się w Polsce i na świecie. Czyż nie są to Boże znaki? Czyż Bóg nie domaga się od wszystkich przeproszenia za grzechy, ekspiacji za bluźnierstwa przeciw Panu Bogu i Kościołów, za profanowane miejsc świętych, za walkę z krzyżami, za rozbijanie małżeństw, zabijanie dzieci w łonach matek, za zgorszenie młodzieży i dzieci, za krzywdy wyrządzane zwłaszcza, słabym, chorym i biednym i za krzywdy wyrządzane Ojczyźnie i narodowi Polskiemu. Czy niepotrzebna jest wielka ekspijacja, wielkie zadośćuczynienie i wielkie przeproszenie i nawrócenie naszego całego Polskiego Narodu.

Bp Frankowski o ks. Jerzym

IV. Solidarność Narodu w obliczu wielkich zagrożeń.
I to trzeba zauważyć, że raz po raz budzi się solidarność polskiego narodu, nie tylko w chwilach zwycięstw, ale także w obliczu wielkich zagrożeń. Stało się to tak po tragedii samolotowej, pod Smoleńskiem dotąd nie wyjaśnionej, w której zginął Prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński wraz z Małżonką i z ponad dziewięćdziesięcioma osobami stanowiącymi naszą elitę polityczną. Ta katastrofa obudziła solidarność narodu zatroskanego o losy Ojczyzny, W tym nieszczęściu naród zjednoczył się i pięknie zachował się w obliczu śmierci i podczas pogrzebów tak wielu osób, które zginęły. Podobnie wyzwolona została solidarność narodu poprzez działalność i śmierć, pogrzeb i beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszki. Moce zła do zamordowania bł. ks. Jerzego użyły najbardziej niegodziwych sposobów, począwszy od kłamstw, gróźb, poprzez upokorzenia, szyderstwa, niesprawiedliwe sądy, porwanie, maltretowanie, aż do utopienia w wodach Wisły. Jak z Krzyża Chrystusa wyrosło Jego Zmartwychwstanie, tak ze śmierci ks. Jerzego wyrosło wielkie dobro dla Narodu, a także radość i dziękczynienie, że mamy błogosławionego księdza Jerzego, w którym i przez którego Chrystus zwycięża. Do Wisły wrzucono umęczone i obciążone kamieniami ciało ks. Jerzego, a z Wisły wyciągnięto już relikwie Świętego, Patrona Polski Solidarnej. Zapytajmy, czy nie jest szczególnym znakiem to, że Jego beatyfikacja zbiegła się w czasie wielkiego wylewu Wisły i klęski powodzi? Może ten znak wzywa Naród do powstania nie tylko z klęski powodzi, ale także do powstania z mułu i brudów złego życia do życia w świętości i łasce. Jak na tamie we Włocławku, gdzie zabójcy wrzucili młodziutkiego, zaledwie 37- letniego kapłana do Wisły, są zawsze świeże kwiaty i palą się znicze, tak po tej powodzi niech rośnie potężna fala solidarności Polaków, którzy kierowani przykładem błogosławionego kapelana Solidarności i przy Jego wsparciu, odbudują katolicką Polskę zawsze wierną Bogu i Kościołowi.

Bp Frankowski o królowej Jadwidze

III. Św. kr. Jadwiga solidaryzuje Naród
Nie byłoby zwycięstwa pod Grunwaldem gdyby 80 lat wcześniej w Polsce nie było młodziutkiej, mądrej i świątobliwej królowej Jadwigi, która 13 października 1324 roku z Węgier przybyła do Krakowa mając zaledwie 10 lat i koronowano ją na króla Polski. Od sześciu stuleci św. królowa Jadwiga jest dla Polaków wzorem ofiary złożonej z młodego życia dla dobra dusz i wzrostu Kościoła, bezpieczeństwa i pokoju w Ojczyźnie. Przy jej grobie pokolenia czerpały moc i zachętę do poświęcenia w obronie Narodu i Kościoła. A o św. Jadwidze, nasz Rodak, umiłowany Ojciec Święty, Sługa Boży Jan Paweł II powiedział podczas Jej kanonizacji: "Z jasnością, która po dzień dzisiejszy oświeca całą Polskę, wiedziała św. królowa Jadwiga, że tak siła państwa, jak siła Kościoła, mają swoje źródło w starannej edukacji narodu, że droga do dobrobytu państwa, jego suwerenności i uznania w świecie, wiedzie przez prężne uniwersytety. Dobrze też wiedziała Jadwiga, że wiara poszukuje zrozumienia, że wiara potrzebuje kultury i kulturę tworzy. Dobrze wiedziała i rozumiała, że wiara musi być światła, rozumna i powinna wpływać na wszystkie dziedziny życia. Dlatego przyczyniła się do powstania Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako król Polski wiedziała co jest najważniejsze, co jest najważniejszym zadaniem władcy. Była królem, świeckim władcą, ale zajmowała się nie tylko sprawami politycznymi, gospodarczymi i społecznymi kraju, ale ziemskie królowanie zespoliła z budowaniem Królestwa Bożego w Polsce. Królestwo ziemskie scaliła z Królestwem Chrystusowym".
I oto trzy miesiące po koronacji Jadwigi poselstwo litewskie w Krakowie zwróciło się z prośbą o rękę Jadwigi dla Jagiełły. Na modlitwie zrozumiała, że jest wybrana do rozkrzewienia wiary katolickiej na Litwie, że Jagiełło daje jej na wiano nawrócenie Litwy, i że serce trzeba złożyć Kościołowi i narodowi, i zostać żoną Władysława Jagiełły, a nie Wilhelma Habsburskiego. Toteż w Krakowie dokonał się chrzest Jagiełły, sakrament małżeństwa z Jadwigą, koronacja Jagiełły na króla Polski, z którym rządziła przez 14 lat wśród wielu trudności i zmartwień. Feliks Koneczny w dziele " Święci w dziejach Narodu polskiego" napisał: "niedługo kwitła Lilia Wawelu, ale jakimż blaskiem niepospolitym". Przed śmiercią kazała posprzedawać swoje kosztowne szaty, klejnoty, drogie sprzęty a dochód z tego przeznaczyć na krakowski uniwersytet, który Jagiełło otworzył w rok po jej śmierci 1400 roku. Święta Jadwiga słynęła nie tylko z piękności, szlachetności, ale, mimo młodego wieku, odznaczała się wspaniałą, polityczną wyobraźnią, która pozwoliła jej na zrozumienie i zaakceptowanie w chwilach przełomowych dzieła wprowadzenia chrześcijaństwa do ostatniego pogańskiego kraju w Europie - do Litwy. Dobierała przeto najlepszych doradców, zawsze reprezentowała polską rację stanu i interesy Polski. Troszczyła się o terytorium państwa polskiego i o przestrzeganie w nim praworządności. Z Jagiełłą zgodnie postępowali wobec Zakonu Krzyżackiego domagając się rewindykacji ziem polskich zabranych przez Krzyżaków. Była ona obdarzona wysoko rozwiniętym poczuciem odpowiedzialności za swe obowiązki monarsze. Wysokie morale królowej Jadwigi, widoczne w jej wszystkich poczynaniach, ukazuje ją oczom potomnych jako rzadki, wręcz wyjątkowy wzorzec władcy panującego. I dzisiejsi władcy mogliby i powinni się od niej wiele nauczyć. Wielka, aktywna i konstruktywna była jej rola w sprawach politycznych wielkiej wagi. Jednoczyła Polaków i budziła solidarność Narodu. Przyczyniła się do wyzwolenia narodu polskiego spod niewoli krzyżackiej, po prostu ona swoim życiem i swoją postawą to zwycięstwo przygotowała. Przyczyniła się do wyzwolenia narodu polskiego z niewoli. Szczególnie zachwycony św. Jadwigą, królem Polski był Ojciec św. Jan Paweł II, który Ją wyniósł do chwały ołtarzy i podjął się dzieła, żeby po niej kontynuować to właśnie wielkie dzieło solidaryzowania naszego Narodu wśród chrześcijańskich wartości i polskich Świętych - Świadków miłości.


Bp Frankowski o bitwie pod Grunwaldem, 10 lipca 2010

II. Solidarność Polaków zdecydowała o klęsce Krzyżaków
część II
Dokładnie 600 lat temu Polacy zwrócili się do Boga Rodzicy -Dziewicy w błaganiu o pomoc w zwycięstwie nad Krzyżakami, którym w końcu wystawili rachunek za 200 lat upokorzeń i krzywd, za zabór Pomorza, za krwawe najazdy sięgające aż po Kruszwicę, za konszachty z wszystkimi wrogami Polski, za to że już siódme pokolenie nie miało od nich spokoju, za to, że jako zakon rycerski przyjęci byli jako jałmużnicy, a przeobrazili się w skrytobójców za to, że po chrzcie Jagiełły rozpuszczali fałszywe wieści, że Litwa się nie ochrzciła, i że przez Litwę Polska odpadnie od chrześcijaństwa. Feliks Koneczny tak to opisuje: " rozpacz mogła ogarnąć. Można było zwątpić w prawdę i sprawiedliwość widząc, jak spaczone pojęcie o Polsce mają w Europie". Zanim uczeni z krakowskiego uniwersytetu mogli wpłynąć na zmianę tych poglądów, Polacy już nie wytrzymywali dłużej tej pogardy i zakłamania, jakie okazywali im Krzyżacy, którzy pod pozorem nawracania pogan na chrześcijaństwo dążyli do opanowania całej północnej Słowiańszczyzny, tłumili rozwój Polski, Litwę doprowadzili na skraj przepaści i zabierali się do podboju Rusi, a także dążyli do zniszczenia unii polsko-litewskiej, opanowania Litwy i Żmudzi. Chcieli zbudować jedną wielką potęgę niemiecką na krzywdzie wyrządzonej Polakom i naszym sąsiadom.
Dlatego obudziły się sumienia Polaków i nastąpiła wielka mobilizacja ochotników z Polski, Litwy, Żmudzi, Rusi, Moraw, Czech i Śląska i innych pod polskimi sztandarami. Dnia 9 lipca król Jagiełło wysłuchał dwóch Mszy św. Od strony krzyżackiej nadjechało dwóch heroldów wiozących dwa miecze. To wielki Mistrz Krzyżacki Ulrych von Jungingen kazał im powiedzieć, że przysyła je dla Jagiełły i dla Witolda, żeby się mieli czym bronić. Jagiełło odpowiedział, że przyjmuje, a resztę zdaje na Boga, nie śmiejąc polegać na samym sobie bez Bożej pomocy. Polscy rycerze potężnie zaśpiewali "Bogu Rodzica Dziewica". Rozpoczęła się wielka wojna z Krzyżakami. Po ciężkich walkach poległ wielki Mistrz Krzyżacki a w ręce polskich rycerzy dostało się 51 sztandarów krzyżackich, które potem długo powiewały nad grobem św. Stanisława na Wawelu. Zwycięstwo nad Krzyżakami pod Grunwaldem 15 lipca 1410 roku było złamaniem potęgi krzyżackiej. W trzy lata po tym zwycięstwie nastąpił chrzest Żmudzi.

wtorek, 13 lipca 2010

Do Pana Jezusa "z pyskiem"

"Zapominamy o doświadczeniu Faustyny. Gdy na pewien czas „znikł” jej z oczu Jezus, a później znów powrócił, to wyskoczyła na niego „z pyskiem”: Gdzie byłeś? Czy Ty wiesz, co ja czułam? A Jezus rzekł krótko: Gdyby mnie przy tobie nie było, nie przeżyłabyś ani minuty".


o. Paweł Gużyński


niedziela, 11 lipca 2010

Módlmy się za grzeszników

Pan Jezus do Siostry Faustyny:


Utrata każdej duszy pogrąża mnie w śmiertelnym smutku. Zawsze mnie pocieszasz, kiedy się modlisz za grzeszników. Najmilsza mi jest modlitwa - to modlitwa za nawrócenie dusz grzesznych; wiedz, córko moja, że ta modlitwa zawsze jest wysłuchana.



W Tobie jest Światło





W Tobie jest światło
każdy mrok rozjaśnia
W Tobie jest życie
Ono śmierć zwycięża
Ufam Tobie, miłosierny
Jezu wybaw nas

piątek, 9 lipca 2010

Pracowite papieskie wakacje

Pracowite papieskie wakacje


W tym roku Ojciec Święty Benedykt XVI po raz pierwszy od początku pontyfikatu zrezygnował z letniego wyjazdu w góry. Okres wakacji Papież spędzi pracowicie w Castel Gandolfo, gdzie od 400 lat znajduje się letnia rezydencja Papieży. 

Jak informuje Radio Watykańskie, środowa audiencja była ostatnią w lipcu. Z Papieżem będzie można się za to spotykać w niedziele i uroczystości na modlitwie "Anioł Pański" . Środowe audiencje generalne zostaną podjęte na nowo przez Benedykta XVI od 4 sierpnia.
Papież prosi wiernych o modlitwę w jego intencji na czas "odpoczynku, pracy, nauki i pisania". Według CatholicNews Agency, Ojciec Święty w czasie tegorocznych wakacji chce zrealizować dwa cele. Po pierwsze, rozpocząć pisanie nowej książki o Jezusie z Nazaretu, a po drugie - rozpocząć pisanie nowej encykliki, która według watykanistów, będzie najprawdopodobniej poświęcona tematowi wiary.
MMP


czwartek, 8 lipca 2010

9 lipca 2010 - Wytrwać do końca

Piątek, 9 lipca 2010 roku

Mateusz 10,16-23


Wytrwać do końca


Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę, powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy.


Bądźcie roztropni, to znaczy przewidujący, myślący o tym, co wyniknie z waszego mówienia, myślenia, lub działania. Albo, jakie konsekwencje będę musiał ponieść przez to, że nie chcę mówić, gdy mówić powinienem, i nie chcę czynić, gdy brak zaangażowania w konkretne sprawy jest ewidentnym złem.

Świat jest jak wilk. Świat jest również obecny, w jakimś sensie, w życiu zakonnym. Myślenie przeniesione ze świata, ocenianie człowieka, wydawanie sądów, potrzeby, jakie są na świecie, nie są obecne w szeregach osób konsekrowanych, pragnienia, oczekiwanie na coś, kto nie jest w stanie udzielić nam tego, czego się spodziewamy. Jesteśmy posłani do świata, to może oznaczać: między tych, którzy nie chcą wzrastać, którym nie zależy na byciu wolnymi w duchu. Brak tego ducha, ducha ewangelicznego, to nieobecność tym samym myślenia i wrażliwości właściwej Chrystusowi. Natomiast to, co dominuje, to stosowanie prawa bez ducha: podejrzliwość, oskarżenia, wmawianie intencji, które do głowy nam nie przyszły.

Wilk nie jest po to, aby człowieka chronić, lecz by go okaleczyć, pożywić się nim, dokuczyć, zaniepokoić. Św. Faustyna będąc między Siostrami, mam takie wrażenie, jakby była między wilkami. Oczywiście chodzi tu jedynie o niektóre sytuacje jej życia. Czyż nie była bezpodstawnie oskarżana? Czy nie ośmieszano tego, co przekazywała od Jezusa? Czy nie była samotną, za cenę szczególnego wybraństwa i szczególnej misji, jaką pełniła i nadal pełni?

Trzeba zgodzić się na to, że jestem owcą, a niektórzy bracia, od czasu do czasu, mogą wypełniać wobec mnie trudną misję właściwą wilkom. Może być i tak, że to ja pełnię rolę wilka, w mojej wspólnocie.

Co nam jest potrzebne? Wiedzieć, mieć świadomość, że tak będzie i to się nie zmieni w klasztorach do końca świata. Chrystus mówi bardzo wyraźnie: "miejcie się na baczności przed ludźmi". Nie warto i nie zawsze należy wchodzić w spory, aby wyjaśniać za wszelką cenę swoją niewinność, ponieważ zło może się rozlać na całą wspólnotę. Argumenty nie przemawiają tam, gdzie nie ma zaufania i racjonalnego podejścia, a może i żywej wiary. Panem Bogiem uzasadniają niektórzy to, co jest grzechem wołającym o pomstę do nieba.

Widzieć szalejące zło: szatana, ludzki cynizm, obłudę, nie liczenie się z nikim i z niczym. Osoby dotychczas dla mnie życzliwe, naraz zaczynam postrzegać na pozycji przeciwników i oskarżycieli. Gdy idziesz dobrą drogą, przyjść muszą na ciebie bezsensowne i bezpodstawne oskarżenia. Przygotuj się na to! Szatan mąci w głowie i sercu osób poranionych, doświadczonych skrzywdzeniem. One, właśnie te osoby, są podatne na wpływy złego i manipulacje, do których on sam pisze scenariusz.

Człowieka nie stać na wielką perfidię, zamęt. On nie czyni tego sam z siebie. Jest podatny, podporządkowany, źle uległy, ulegający wpływom, gdyż nie przebacza. Kto nie przebacza sobie albo drugiemu, nie może zwyciężać. Kto nie przebacza, jest słabego ducha.

Gdy widzisz, że ktoś jest złośliwy, stawia zarzuty, dlatego aby dokuczyć; jeśli ktoś jest agresywny, nie odpowiadaj, nie próbuj wyjaśniać, przekonywać. Rozeznaj, że w tym nie ma Jezusa. Nie pozwól wciągnąć się w rozmowę, którą możesz się pobrudzić, a potem w to, co ciebie zaniepokoiło – uwierzyć, zacząć tak myśleć, jak mówi osoba zbuntowana, pełna żalu. Czy ty już nie uwierzyłeś, że zło niekiedy wygrywa, a dobro musi ponieść porażkę?

Nie pozwól, aby opanowało cię i trzymało w swoich objęciach uczucie gniewu, złości, nienawiści, albo buntu. Gdy pozwolisz uderzyć się w drugi policzek, pozostaniesz "nieskazitelny, jak gołąb", bo jest to przyjęcie zła i zatrzymanie zła na sobie, jak nasz Pan. 

ks. Józef Pierzchalski SAC

Szedł po omacku do konfesjonału...

Jan Paweł II o św. Janie z Dukli:
"Zasłynął błogosławiony Jan jako mądry kaznodzieja i gorliwy spowiednik. Tłumnie schodzili się do niego ludzie spragnieni zdrowej Bożej nauki, aby słuchać jego kazań, czy też u kratek konfesjonału szukać umocnienia i porady. Zasłynął jako przewodnik dusz i roztropny doradca wielu ludzi. Zapiski mówią, iż pomimo starości i utraty wzroku pracował nieprzerwanie, prosił, by mu odczytywano kazania, aby mógł dalej nauczać. Szedł do konfesjonału po omacku, aby nadal nawracać i prowadzić do Boga. 




Jak dobrze jednać ludzi z Bogiem w konfesjonale!


Poczytaj o św. Janie: http://www.bernardyni.ofm.pl/zakon/sw/jan_duk.htm

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-08a.php3

8.07.2010 - św. Jana z Dukli

Słowo Boże na dziś




Czwartek, 8 lipca 2010 roku

Św. Jana z Dukli

Mateusz 10,7-15



Głoście, uzdrawiajcie, wskrzeszajcie, oczyszczajcie...



Idźcie i głoście: "Bliskie już jest królestwo niebieskie". Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski! Wart jest bowiem robotnik swej strawy. A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie. Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli zaś nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was! Gdyby was gdzie nie chciano przyjąć i nie chciano słuchać słów waszych, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych! Zaprawdę, powiadam wam: Ziemi sodomskiej i gomorejskiej lżej będzie w dzień sądu niż temu miastu.


Można odnieść wrażenie, że jedyne zło, którego doświadcza człowiek, to: choroba, śmierć, nieczystość, nawiedzenie przez złe duchy. Przeciwstawienie się tak rozumianemu złu polega na: uzdrawianiu, wskrzeszaniu, oczyszczaniu i wypędzaniu. To ostatnie polecenie odnosi się do złych duchów, nawiedzających człowieka.

Jaki wniosek płynie z tego, o czym mówi Ewangelia? Winniśmy sobie cenić: zdrowie (fizyczne, duchowe, moralne, emocjonalne), życie, czystość i wolność, mądrość, dobroć i rozwagę, szacunek do innych i do siebie.

Jezus przypomina, że uczniowie nie powinni brać ze sobą tego, co ich może uczynić nieczystymi, chorymi, umarłymi dla Boga, podatnymi na wpływ szatana. Co zatem czyni mnie nieczystym, chorym w myśleniu i uczuciach, podatnym na wpływ złego, umarłym dla tego, co dobre – choćby dla dobrych natchnień?

"Nie zdobywajcie" To, co człowiek zdobywa lub nie chce zdobywać, mówi o jego mądrości lub głupocie. Ważne jest takie zdobywanie, które nie obciąża sumienia. W zdobywaniu nie można zapomnieć o zaufaniu Bogu. 

autor rozważania ks. Pierzchalski - http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=00&id=00-03 

wtorek, 6 lipca 2010

POMAGAJMY POWODZIANOM



Pociecha i zachęta

Anselm Griin w książce "Droga pustyni" napisał:


Najistotniejsza zasada ojca duchownego brzmi: nie sądzić, nie zasmucać, pocieszać i podnosić na duchu (...) 


Pojmen dał swemu duchowemu podopiecznemu taką radę: 


Jeśli jakiś człowiek zgrzeszył, a wypiera się tego i mówi "nie zgrzeszyłem" - nie karć go, bo przygasiłbyś w nim dobrą wolę, ale jeżeli mu powiesz: "Odwagi, bracie, pilnuj się na przyszłość" - to pobudzisz jego ducha do nawrócenia".



poniedziałek, 5 lipca 2010

Wierzę w to, co mi pasuje

Czytam Gościa Zielonogórsko - Gorzowskiego z 4 lipca 2010 i znajduję tam:

"Dzisiejszy świat wartości jest jak przejazd wózkiem przez hipermarket. Każdy z półek zdejmuje to, co mu w danej chwili jest potrzebne".

Panie Jezu, świat już całkiem zwariował?