czwartek, 29 grudnia 2011

Katolicki portal Opoka zorganizował konkurs na najładniejsze zdjęcie Szopki Bożonarodzeniowej

Katolicki portal Opoka zorganizował konkurs na najładniejsze zdjęcie Szopki Bożonarodzeniowej, przesłane do galerii konkursowej na numer 661 004 224 do dnia 10 stycznia 2011 roku. Laureatów mogą także wybierać w głosowaniu Internauci (od 3 stycznia). Nagrodą główną są 2 bilety na 8-dniowy wyjazd do Włoch, ufundowane przez Biuro Turystyczno-Pielgrzymkowe FRATER Szczegóły konkursu na stronach Serwisu Bożonarodzeniowego portalu Opoka.

Szopka

Każdy MMS z zdjęciem Szopki Bożonarodzeniowej (wykonanej własnoręcznie, lub szopki w miejscu publicznym) przysłany od 21 grudnia 2011 r. do 10 stycznia 2012 r. do godz. 12.00 do galerii Szopek Bożonarodzeniowych na numer 661 004 224 z tematem BN (spacja) [po spacji można wpisać tytuł zdjęcia]

to szansa na wygranie nagrody głównej konkursu: dwuosobowego zaproszenia na 8-dniowy wyjazd do Włoch, ufundowanego przez Biuro Turystyczno-Pielgrzymkowe FRATER oraz innych nagród: atrakcyjnych książek i płyt DVD, ufundowanych przez wydawców katolickich.

Zapraszamy do udziału!
Prosimy uprzejmie o przekazanie tej informacji dalej  lub o odczytanie tego komunikatu w ogłoszeniach parafialnych

Fundacja "Opoka"
KP/PS 

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia


„Wszystkim tym, którzy przyjęli Słowo, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” J 1,12






Drodzy moi, Kochani Przyjaciele, życzę Wam radosnego przeżywania dziecięctwa Bożego w sobie i nawzajem we wspólnocie rodzinnej i parafialnej, obfitości Bożych łask w te święta i na każdy dzień nowego Roku Pańskiego 2012.


 ks. Leszek 

  
Boże Narodzenie 2011 


wtorek, 1 listopada 2011

Brata Rucińskiego - opowiadanie o Agatce - na Dzień Zaduszny - "DO ZOBACZENIA"

„Do zobaczenia”

Za nami święta szczególne. O czym powinno się pamiętać w te święta? Czy trzeba w tych dniach płakać? Czy potraficie przypomnieć sobie ludzi wam bliskich, którzy już nie żyją?.. Dzisiaj właśnie myślimy o tych, którzy żyli na ziemi i odeszli już z tego świata. Umarli jako starcy, dzieci, niemowlęta. Ci zmarli to nasi przodkowie: byli tutaj, pracowali, kochali i cierpieli. Są w naszych myślach, ale nie ma ich przy nas - odeszli.
Chcę wam opowiedzieć dzisiaj o pewnej Agatce, która zanim odeszła z tego świata nauczyła nas paru pięknych słów, jakie Pan Jezus przypomina wszystkim płaczącym nad śmiercią swoich bliskich.
Nad Agatką płakały wszystkie ciotki i babcie, nawet pani pielęgniarka. Miała zaledwie 10 lat. Jej serce było podobne do zegara, który się wciąż spóźnia i nie wiadomo, kiedy stanie zepsuty, już całkiem nie do naprawienia. Zegar - można kupić, a serca nie. Może, dlatego wszyscy płakali. Agatka lubiła grać na flecie, a grała tak pięknie, że tata siedział słuchając jak kamienny rycerz, bojąc się spłoszyć choćby jedną nutkę. Czuł, że dopóki gra Agatka - to jej serce bije, czyli żyje. Każdy wie, że jeśli ktoś pięknie gra, to nie tylko palcami, czy ustami - lecz przede wszystkim sercem, a serce Agatki ledwo już żyło. Wszyscy przynosili jej do szpitala: pomarańcze, banany, gumy do żucia, książki, laleczki... Tata, którego kochała Agatka trochę więcej niż Mamę nie przynosił nic, tylko siedział i trzymał ją za rękę. A Agatka tej dużej tatusiowej ręki swoją - słabą i bladą - mocno się trzymała jakby chciała od Taty tej siły pożyczyć. Była tak blada jak jej koszulka, tylko w oczach miała kolor pogodnego nieba. Nie rozumiała - dlaczego wszyscy płaczą, nikt nie chciał jej powiedzieć. Tylko Tata nie płakał i za to go tym więcej lubiła. Jesteś równy gość! - mówiła. Chwyć mnie za rękę mój Tarzanie! I Tata trzymał ją za rękę tak mocno jakby chciał zatrzymać ją przy sobie. Wiedział jednak, że to się mu nie uda, choćby nie wiem jak się prężył. Mama wciąż chciała karmić Agatkę, myśląc że przez to jej serce zacznie bić mocniej i dłużej. Zjedz to, a może to.. Jednak ona jadła coraz mniej. Czekała co do niej powie Tata, a Tata przyprowadził tylko księdza Rafała, który ze swoim zdrowiem miał podobne kłopoty jak Agatka. Przyniósł jej Pana Jezusa, bo przecież ona miała bliżej do nieba, niż do ziemi. Pierwsza przyjęła Pana Jezusa Agatka, po niej Tato. Jej twarz niewiele różniła się od opłatka, w którym przyszedł Pan Jezus. I wtedy Agatka ostatni raz zagrała na flecie i chyba najpiękniej w swoim króciutkim życiu. Na drugi dzień Agatka poprosiła jeszcze o flet, ale już nie zagrała, tylko przytuliła go do siebie, jakby chciała go zabrać ze sobą… Gdzie? Tam gdzie się wybierała w podróż może bardzo długą, a może krótszą niż spojrzenie w oczy. Popatrzyła na wszystkich płaczących, uśmiechnęła się do Taty i powiedziała: „No to do zobaczenia. Tato, Mamo i wy wszyscy. Kiedyś powiem wam dzień dobry!
I usnęła szybko i tak mocno, że już nikt jej nie mógł obudzić. Rękę miała zaciśniętą na flecie, jakby kiedyś chciała zagrać tacie na powitanie melodyjkę, za którą tak przepadał. I żeby tak słuchał jak tylko on potrafi; i już nigdy nie bał się, że serce Agatki przestanie stukać. Po Agatce zostało niewiele pamiątek, a tacie została po niej na twarzy jedna głęboka zmarszczka, którą wyrysowała jedna jedyna łza, jakiej żaden mężczyzna na świecie by się nie powstydził.

Czy pamiętacie jakie to ważne słowa wypowiedziała Agatka przed śmiercią?

No to do ... roznieście tą krótką modlitwę po grobach waszych bliskich, małych dzieci,
a może nauczycie tej modlitwy kogoś kto jest dzisiaj bardzo smutny.
Wystarczy powiedzieć: No to do zobaczenia Janku, Doroto, Babciu, ciociu...

środa, 19 października 2011

Odpusty za zmarłych

Odpusty za zmarłych:

a) wierni, którzy nabożnie odwiedzą cmentarz i pomodlą się za zmarłych, zyskają odpust dla dusz w czyśćcu cierpiących. Odpust ten w dniach od 1 XI do 8 XI jest odpustem zupełnym, a w pozostałych dniach roku jest odpustem cząstkowym. Jest to odpust pod zwykłymi warunkami. Odpust zupełny można zyskać dla jednej duszy w czyśćcu cierpiącej jeden raz na dzień;

b)wierni, którzy odwiedzą kościół lub kaplicę (tę, z której korzystają)w celu przyjścia z pomocą duszom zmarłych i odmówią tam Ojcze nasz ,Wierzę, w Dzień Zaduszny mogą zyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami: spowiedź, Komunia św. oraz modlitwa w intencji Ojca Świętego.
Odpust ten można zyskać od południa dnia poprzedniego aż do północy z 2 XI na 3 XI.W intencji Ojca Świętego można odmówić Ojcze nasz, Zdrowaś lub jakąkolwiek modlitwę.
Do zyskania odpustu zupełnego wymagane jest wyzbycie się jakiegokolwiek grzechu. Jeżeli brak wymaganych warunków, wówczas odpust ten będzie tylko cząstkowy;

c) ponieważ nie jesteśmy pewni co do posiadania
odpowiednich dyspozycji, dlatego można więcej razy wypełnić warunki do zyskania odpustu zupełnego.



Traktat o czyśccu z pism św. Katarzyny Genueńskiej


Traktat o czyśccu z pism św. Katarzyny Genueńskiej

Kategoria: Wiadomości niedziela, 31 października 2010, 20:43

 W  najbliższych dniach będziemy snuć refleksje o naszych  ukochanych zmarłych. Pamiętajmy o nich w modlitwie, ofiarujmy odpust, który uzyskamy po modlitwie za Ojca Świętego i nawiedzeniu cmentarza. Chciałam też polecić  bardzo ciekawy tekst świętej Katarzyny Genueńskiej,  który przybliża nam choć trochę obraz czyścca. Zapraszam do przeczytania.

Nigdy bym nie była mogła uwierzyć, że spokojność owa błoga jaką się cieszą, jakiej używają mieszkańcy nieba, może być także udziałem dusz w czyśćcu cierpiących i że się może z ich cierpieniami pogodzić. A przecież nic prawdziwszego. Owszem ta spokojność wzrasta nawet ustawicznie przez udzielanie się Boga, przez Jego wpływ, a wzrastanie to znowu tym staje się większym, im się bardziej zmniejsza to wszystko co przeszkadzało Boskiemu wpływowi. Gdy zaś przeszkodą ową nic innego nie jest, krom skazy grzechowej niweczonej coraz bardziej przez ogień, więc też i dusza tak oczyszczana coraz to doskonalej do onych Boskich usposabia się wpływów. Oto jest porównanie zdolne rozjaśnić ciemne strony tej prawdy. Kryształ pokryty powłoką kurzu, nie mógłby przyjąć promieni słońca. Jest-li to wina słońca rozlewającego wszędzie jasne swoje światło? Bynajmniej – słońce bowiem i na kryształ sieje swe promienie; ale kryształ obcymi cząstkami pokryty, które działaniu tych promieni przeszkadzają. Oczyść go z pyłu, a wnet go światło na wskroś przeniknie, i tym obficiej przeniknie, im go lepiej oczyścisz. Owóż czym jest względem kryształu powłoka pyłu, tym jest względem duszy, okrywający ją brud grzechu. Ten brud przeszkadza działaniu prawdziwego słońca, to jest wpływom Boga, ale go ogień czyśćcowy wygładza, i w miarę jak brud ten ustępuje, znika, dusza przyjmuje coraz obficiej to Boskie światło, które ją na wskroś przenika, a z sobą wnosi w jej istotę, zadowolenie i pokój. Tak więc w duszach czyśćcowych wciąż się odbywa wzrost i ustawiczne wzmaganie się spokojności, a to wszystko się dzieje przez niweczące działanie ognia na przeszkody stawiające opór. Wskutek tego działania wzrasta znowu ustawicznie dobro, w miarę jak ubiega czas kary. Czas ten się zmniejsza co dzień i co chwila, ale inaczej rzecz się ma z cierpieniem wypływającym z opóźnienia widoku Boga. Czas kary tym jest mniejszy, im jest bliższy kresu, ale w miarę jak się czas zmniejsza, cierpienie wcale się nie zmniejsza.

 

Co się zaś dotyczy woli tych dusz cierpiących, nigdy one swych kaźni nie nazywają kaźniami, nigdy im nawet przez myśl nie przejdzie, by je uważać za takie, tak je dalece czyni spokojnymi i zdanymi na wolę Boga, ta czysta miłość przez którą właśnie ich pragnienie się jednoczy z świętą i najdobrotliwszą wolą Boga. A przecież cierpią one tak straszne katusze, że ani język ludzki wyrazić tego nie umie, ani umysł ludzki objąć tego nie zdoła, okrom nadnaturalnego światła, wśród którego jedynie to się widzi, którym Bóg obdarzyć mnie raczył, ale które im bardziej rozjaśnia owe cierpienia, tym większe niepodobieństwo chcieć je odpowiednio wyrazić. Toteż co mi Bóg raczył odsłonić w swojej dobroci o stanie tych dusz, tego bym nigdy nie mogła w całości wynieść z głębi mojego umysłu, i o tyle tylko rzecz tę wytłumaczę, o ile stać mnie będzie; ci zaś tylko mnie zrozumieją, którym Bóg jej zrozumienie otworzy.

 

Początkiem i gruntem wszystkich kaźni jest najprzód grzech pierworodny a następnie grzech uczynkowy. Owóż co potrzeba nasamprzód dobrze zrozumieć nim pójdziemy dalej. Gdy Bóg stwarza duszę, wówczas ona wychodzi z rąk Jego czysta, bez żadnej przymieszki, wolna od wszelkiej plamy grzechowej i obdarzona jakąś instynktową siłą która ją pędzi ku Niemu jako ku ognisku jej uszczęśliwienia. Ale grzech pierworodny bardzo osłabia tę siłę a jeszcze bardziej grzech uczynkowy. Cóż się więc dzieje? Oto im się bardziej ta siła instynktowa zmniejsza, tym grzesznik staje się gorszym, im bardziej staje się gorszym tym mu się mniej Bóg przez łaskę swoją udziela, ale to zawsze w ten sposób, że całkowicie nigdy go tej łaski nie pozbawia, inaczej bowiem zbawienie grzesznika stałoby się niemożebnym. Tak więc strata po stracie, po ubytku ubytek, i coraz staje się mniejszym to wszystko co było dobrem w grzeszniku; dlaczegóż bowiem dobro owe było rzeczywiście dobrem, przez co było dobrem? Oto przez uczestnictwo w dobroci Boga. Wszakże gdy ta Boska dobroć udziela się mieszkańcom nieba według tego jak się jej podoba, to jest według tego jak sama w swych wyrokach postanowiła, duszom na ziemi jeszcze żyjącym udziela się inaczej. Udziela się bowiem mniej albo więcej, ale zawsze według tego jak je znajduje mniej lub więcej wolne od grzechu stanowiącego właśnie przeszkodę do owego udzielania się. Gdy zatem dusza grzeszna do swej pierwotnej powraca czystości, do tej niewinności w jakiej była stworzona, zaraz też odnawiają się jej stosunki z Bogiem. A stąd cóż wypływa? Oto ów instynkt szczęścia który była straciła przez grzechy, powraca znowu, wzmaga się codziennie i ogień Boskiej miłości rozpłomieniając ją coraz potężniej, coraz też silniej porywa ją i unosi ku ostatecznemu celowi, tak dalece, że każda na tej drodze tama lub przeszkoda staje się dla niej katuszą nie do zniesienia a im jaśniej spostrzega to co ją wstrzymuje, tym okropniej cierpi.

 

Gdy zaś dusze w czyśćcu zostające są już zupełnie wolne od winy grzechu, więc dla nich kara grzechu jest jedyną przeszkodą do nasycenia owego instynktu prawdziwego szczęścia; a gdy znowu te dusze widzą jak najjaśniej, że to tylko ta wątła tama przeszkadza im i nie dozwala unieść się do Boga; że to ta jedyna tylko związka utworzona mocą Boskiej sprawiedliwości, zatrzymuje je w nędzy, opóźnia ich szczęście, przeto widzenie to rozpłomienia w nich ogień pożerający, ogień zupełnie podobny do piekła pożarów. Wszakże jakkolwiek podobny, daleko mu jeszcze do pożaru potępieńców; dusze bowiem w czyśćcu zostające cierpią tylko karę grzechu a wyjęte są od winy, gdy tymczasem potępieńcy cierpią winę grzechu która je czyni wiecznie zbrodniczymi, która je zupełnie i na wieki wyłącza z nieskończonej dobroci Boga – co właśnie zapala w nich nieugaszone ognie rozpaczy, co je utwierdza w złości, a przez tę złość wolę ich stawia w wiecznym przeciwieństwie z najlepszą wolą Boga. To jest niezawodna, że ludzka wola w buncie przeciw woli Boskiej stanowi grzech, oraz, że grzech nie przestaje istnieć dopóki tylko trwa zła wola która mu dała początek. A ponieważ potępieńcy mieli tę złą wolę w chwili wyjścia z tego świata, ponieważ w niej trwali aż do wyjścia duszy z ciała, przeto też grzechy ich ani były ani być mogły odpuszczone, owszem stały się już niezmienne i jakoby w swej trwałości skamieniałe przez śmierć. Bo według tego jak jest w chwili śmierci usposobioną wola, według tego dusza pozostanie na zawsze w dobrem lub w złem utrwaloną. W chwili śmierci Bóg sądzi duszę, albo miłosiernie, jeśli ta dusza skierowała ku Niemu swą wolę przez szczerą pokutę, albo z całą surowością jeśli ją znajduje skrępowaną z grzechem; według tego jako napisano: Gdzie cię znajdę tam cię sadzić będę: ubi invenero ibi te judicabo. Jakkolwiek bądź jest, w pierwszym czy w drugim przypadku, wyrok Boski raz postanowiony już jest nieodwołalnym, bo gdy z życiem ustaje całkowicie wola, więc dusza trwać już będzie wiekuiście w tym położeniu, w jakim ją śmierć zaskoczyła. Ale oto jaka jest różnica między duszą zostającą w czyśćcu a duszą potępioną. Ta ostatnia zaskoczona przez śmierć w przywiązaniu do grzechu, zatem pogrążona w piekle nie będzie nigdy mieć końca ani winy ani kary, a jakkolwiek nie cierpi tyle, ile zasłużyła, jednak katusze jej będą wiekuiste. Tamte zaś przeciwnie pozbywszy się winy grzechów przez szczerą pokutę nim jeszcze opuściły to życie, w więzieniach czyśćcowych zatrzymują tylko karę, która gdy kiedyś ma się skończyć, więc też z ubiegiem czasu coraz to bardziej się skraca. O nędzo okropna i tym opłakańsza, im cię mniej ludzie w swym zaślepieniu poznają! Kaźń odrzuconych nie jest jeszcze największa w całej ścisłości zniszczenia, bo najmiłosierniejsza dobroć Boga przenika swymi promieńmi na samo dno piekieł. Gdyby Bóg szedł tylko za głosem sprawiedliwości, wówczas grzesznik umierający w stanie grzechu śmiertelnego podjąć by musiał kaźń najwyższą i pod względem jej trwania i pod względem jej natężenia. Wszakże Boskie miłosierdzie łagodzi okropność zasłużonej katuszy i skazując grzesznika na kaźń nieskończoną pod względem trwania, nie skazuje go jeszcze na kaźń nieskończoną pod względem natężenia. Bierz to do serca grzeszniku, och na jakże straszne wystawiasz się niebezpieczeństwo przez przywiązanie do grzechu! tak ci jest trudno wziąć się gorąco i statecznie do szczerej pokuty, ale idąc podobnie dokądże zajdziesz, gdy krom pokuty, nic innego winy grzechowej wygładzić nie zdoła i gdy ta wina tak okropną pociąga za sobą karę!

Co do dusz zostających w czyśćcu, gdy wola ich jest całkowicie zgodną z świętą wolą Boga, więc się cieszą błogą spokojnością. Bóg też w swej niewysłowionej dobroci udziela się im, gdyż uwolnione od winy grzechu i sprowadzone do pierwotnej czystości nic w sobie nie mają co by się wpływom tej dobroci Boskiej sprzeciwiało. Mówię, że są wolne od wszelkiego grzechu, Bóg albowiem przebaczył im winę szlachetnie wskutek szczerego wyznania grzechu i najżywszego zań żalu, a to tak dalece, że z wszystkiego pozostaje tylko plama, czyli rdza, która właśnie ma być zniweczona przez ogień. Tak wyzwolone od wszelakiej winy i połączone z świętą wolą Boga rozważają Go jasno według udzielonego sobie światła, a jeżeli się jeszcze nie cieszą widzeniem naocznym, ani idącą za nim rozkoszą, poznają przynajmniej cenę tego nieoszacowanego dobrodziejstwa. Co więcej: dusze te wskutek swych stosunków z Bogiem bardzo są zdolne do Boskiego zjednoczenia, do którego właśnie czują się stworzone, a naturalny pociąg jakim je Bóg obdarza unosi je z tak wielką siłą ku Niemu, że nie widzę ani porównania, ani przykładu, ani sposobu aby wam dać pojąć gwałtowność tego pociągu, taką, jaką ją duch mój pojmuje. Spróbuję jednakże coś o tym powiedzieć.

 

Przypuszczam więc najprzód, że na całej przestrzeni ziemi jeden jest tylko chleb dla nakarmienia wszystkich ludzi, i że nie potrzeba jak tylko nań patrzeć aby być nasyconym, czyż ów chleb nie ściągnąłby na się uwagi całego ludzkiego rodu. Przypuszczam po wtóre, że człowiek jakiś łaknący, jak się to zwykle w dobrym zdrowiu łaknie, wstrzymuje się od posiłku nie będąc chorym, nie doświadczając nawet żadnego osłabienia. Oczywiście, im bardziej to wstrzymanie się przedłuży, obok tego samego zawsze łaknienia, tym się bardziej głód stanie naglącym. Przypuszczam po trzecie, że od chleba onego był oddalonym wiedząc o tym bardzo dobrze, że sam jego widok już może nasycić. Nieprawdaż, że im by się bardziej ku niemu przybliżył, a widzieć by go nie mógł, tym bardziej pociąg ów naturalny pogrążałby go w cierpieniach. Przypuszczam po czwarte na koniec, że ów człowiek jest już pewny, iż chleba tego nigdy oglądać nie będzie; och wówczas rzucony na łup gwałtownego pragnienia, i pozbawiony wszelkiej nadziei zaspokojenia go cierpiałby pewnego rodzaju katusze piekielne podobnie jak potępieńcy, którzy zgłodnieli Boga, łaknący Go strasznie, wiedzą że już nigdy, chleba tego oglądać nie będą. Owóż tak smutnym jest los duszy w czyśćcu zostającej z wyjątkiem rozpaczy, bo ona zawsze ma pewną nadzieję, że kiedyś ujrzy Jezusa naszego Boga, naszego Zbawcę i nasze miłowanie, którego jasne widzenie nasyci jej najgorętsze pragnienia. Wszakże jakkolwiek ta nadzieja – jest pewną, niezawodną, przecież pojmujecie, jak okropnym jest ten głód, który w chwilach oczekiwania pożera duszę czyśćcową.

 

Jako zaś dusza czysta, wolna od wszelkiego grzechu w Bogu tylko znajduje swój odpoczynek wiedząc że On jest celem dla którego została stworzoną, tak znowu dusza nieczysta i pokalana występkiem, nie może gdzieindziej przebywać jeno w piekle, które sama przez swe grzechy uczyniła swoją metą. Dlatego to, kiedy się zbliża chwila rozdziału duszy od ciała, wówczas dusze ciążą, jeśli się tak wolno wyrazić, jakoby swym naturalnym ciężarem ku różnym miejscom swego przeznaczenia. Tak dusza zmazana grzechem śmiertelnym sama z siebie runie w przepaść mąk, dokąd ją wzywa sprawiedliwość Boska. Jakiś okropny instynkt pociąga ją by się tam sama rzuciła, a jeśliby ktoś z otaczających ją chciał zapobiec tej okropności, wówczas cierpiałaby jeszcze okropniej jak w piekle, – dlaczego? o straszna prawdo! oto dlatego, że wszędzie indziej ona by była poza wolą Boga zawsze w wojnie z Jego miłosierdziem, bo jak się już powiedziało, potępieńcy w piekle mniej cierpią niż na to zasłużyli. A zatem dusza występna nie znajdując nigdzie ani stosowniejszego dla siebie, ani mniej okropnego dla siebie miejsca jak piekło, rzuca się w piekło jako w swe miejsce właściwe. Zważmyż teraz, jako podobnie ma się rzecz z czyśćcem. Dusza sprawiedliwa widząc w sobie w chwili wyjścia z ciała coś takiego co przyćmiewa pierwotną jej czystość, co jej przeszkadza do zjednoczenia się z Bogiem, czuje natychmiast niewysłowioną boleść, a widząc zarazem jak najjaśniej, że tej przeszkody nic innego zniweczyć nie zdoła tylko ogień czyśćca, wstępuje doń chętnie i skwapliwie. Kto by ją chciał powstrzymać w tej drodze bardzo by jej źle usłużył. W każdym innym miejscu męki jej byłyby daleko nieznośniejsze jak to wszystko co cierpi w miejscu przeznaczonym na jej oczyszczenie, bo ona wie dobrze, że póki tej przeszkody nie zniweczy w sobie, dopóty w żaden sposób do swego celu trafić by nie mogła. To prawda, że męka czyśćcowa jak się to rzekło wyżej, nie różni się od męki piekielnej, ale to wszystko co by dusza cierpiała w każdym innym miejscu a czym by przecie zniweczyć nie mogła tego co przeszkadza jej uszczęśliwieniu, byłoby jeszcze daleko okropniejsze, choćby też owym miejscem było nawet samo niebo.

 

Bo to piękne niebo, gdy je uważać będziemy ze strony Boga, jest zawsze dla wszystkich otworem; nie ma bram by mogło być dla kogoś zamknięte. Na oścież jest każdemu kto chce wejść do niego. Pan nieba zawsze i dla każdego nieskończenie miłosierny, gotów jest przyjąć każdą duszę w swe objęcia i oczekuje na każdą, ale cóż z tego, gdy czystość Jego essencji tak jest niewysłowienie wielka, że dusza najmniejszą plamą zmazana wolałaby się raczej w tysiąc rzucić piekieł, jak się ukazać w tym stanie wobec Boskiego Jego Majestatu. Więc gdy ta dusza wie dobrze, iż czyściec jest właśnie łaźnią przeznaczoną na obmycie plam tego rodzaju, biegnie do niego z zapałem i rzuca się w jego płomienie, mniej zajęta boleściami jakie tam na nią czekają a cała gorejąca nadzieją szczęścia, jakie nań czeka przez odzyskanie pierwotnej czystości. Jej katusza jest okropną; tak okropną, że tego żaden umysł pojąć, ni żaden język wyrazić nie zdoła. Co do kaźni zmysłów, to piekło. A przecież kaźń ta jeszcze się jej zdaje słodka w porównaniu z tym co by cierpiała, gdyby przez ogień czyśćcowy nie pozbywała się tego co opóźnia jej połączenie się z Bogiem. Wszakże to wszystko co mi Bóg w tej mierze objawił i com ja wedle zdolności mego umysłu pojęła, tak dalece przechodzi wszelkie rozumowanie, wszelkie wierzenie, wszelakie tego życia doświadczenia, że gdy się ludzka mowa wyraża w tych rzeczach, wszystko co jeno zdoła powiedzieć zda mi się fraszką i kłamstwem. Ja bym też pragnęła wyrazić tu wszystko co mi Bóg odsłonił, ale na własne moje zawstydzenie wyznaję, że mi słów brakuje. Jednakże według tego jako Bóg pozwoli spróbuję jeszcze nowymi światłami to co się dotąd wypowiedziało rozjaśnić.

 

Taka jest zgodność między Bogiem a duszą w stanie zdobiącej ją niewinności gdy wychodziła z Jego Boskich rąk, iż Bóg wszystko czyni, aby ją znowu wprowadzić w święte z sobą zjednoczenie. – Rozognia się zatem miłością tak żarliwą i unosi ją ku sobie taką siłą, że gdyby nie była nieśmiertelną, przestałaby istnieć, obróciłaby się w niwecz. Tak ją w siebie przemienia, że zapomniawszy o wszystkim, zapomniawszy samej siebie, nic nie widzi tylko Tego, który ją wciąga, który ją obejmuje, który ją oczyszcza, by ją sprowadzić do źródła, z którego wyszła, to jest do siebie samego, który jest razem jej pierwszym początkiem i jej ostatecznym końcem. Pod upałami tego niezmiernego żaru miłości, roznieconego w jej łonie, mięknieje i rozpływa się, ale w tej samej chwili cierpi nieopisane katusze. Ach cóż powiem aby wyrazić tych cierpień przyczynę? W blasku Boskiego światła, którym jest otoczona i na wskroś przenikniona widzi naprzód, że ją Bóg ustawicznie ku sobie pociąga a dla dokonania jej udoskonalenia podejmuje ciągłą troskę i to jedynie przez najczystszą miłość. Widzi po wtóre, że plamy grzechowe są jakby kajdanami które ja przykuwają do niej, mimo niej i nie dozwalają iść za tym Boskim pociągiem, że są jakoby siłą przeciwiącą się temu wpływowi jednoczącemu, którym Bóg chciałby w niej działać, by mogła osiągnąć cel swój ostateczny, stać się jak najszczęśliwszą. Po trzecie, pojmuje ona doskonale jak wielką jest strata, najmniejsze opóźnienie widzenia naocznego. Po czwarte, na koniec czuje sama w sobie instynktowe pragnienie, tak silne, tak żarliwe, że żarliwszym już być nie może; czuje w sobie to pragnienie zniweczenia owej tamy, która jej nie dozwala unieść się za słodkim Boga pociągiem. Otóż to wszystko co tak widzi, tak pojmuje, co tak czuje, to wszystko razem wzięte stanowi cierpienia dusz czyśćcowych, cierpienia niezawodnie nad wszelki wyraz okropne, wśród których przecie najokropniejszym jest to, jakiego doświadczają widząc i czując w sobie ową przeszkodę walczącą z świętą wolą Boga, z tą wolą, która się im przedstawia jako płonąca z najgorętszej dla nich miłości. Miłość ta działa nieprzerwanie aby w dusze wprowadzić ów stosunek jednoczący, aby je przezeń pociągnąć ku sobie. Tak się nimi wciąż zajmuje i tak się czynnie zajmuje, jakby to była jej czynność jedyna. Więc wzajem dusze owe tak są tym wszystkim głęboko, tak silnie przejęte, że gdyby istniał inny, okropniejszy czyściec jak ten, w którym przebywają bez chwili namysłu, w oka mgnieniu weń by się rzuciły, aby tylko tym śpieszniej potargać i zniweczyć fatalną zaporę i wznieść się ku Bogu na skrzydłach Jego miłości.

 

Ze środka tej Boskiej miłości, widzę jak wytryskują ogniste promienie, podobne do lamp gorejących i jak przenikają dusze w czyśćcu zostające, z taką gwałtownością i z taką popędliwością, że gdyby te dusze posiadały ciała, żar ów obróciłby je w nicość w oka mgnieniu i owszem same by nawet dusze zniweczył, gdyby było jakiekolwiek podobieństwo ich zniweczenia. Te promienie podwójny mają skutek i oczyszczają i niszczą. Wyobraź sobie że jakiś kruszec ustawicznie przetapiają, po każdym przetopieniu kruszec staje się czyściejszym, aż wreszcie uwalnia się od wszelkiej nieczystej przymieszki. Otóż co ogień materialny w materialnych sprawia przedmiotach, to ów Boski żar sprawia w duszach w czyśćcu zostających. Dusza czyśćcowa przetopiona, że tak się wyrażę w tyglu czyśćca, tak się ciągle uwalnia od wszelkich nieczystych napływów, iż w końcu staje się tym, czym była wychodząc z rąk Boga. Powiadają, że złoto do tego stopnia może być oczyszczone, iż jakkolwiek ogień byłby gwałtownym już żadnego nie wywiera nań działania, i że żadna nieprzyjazna siła szkodzić mu nie może, dlatego, że złoto nic w sobie nie ma do zniweczenia, ani do stracenia, krom obcych a czystość jego każących cząstek. Otóż zupełnie toż samo ogień Boskiej miłości sprawia w duszach w czyśćcu zostających, Bóg albowiem dopóty trzyma je w ogniu, dopóki ten ogień nie strawi w nich i nie zniweczy jak najzupełniej wszelakiej niedoskonałości i wszelakiej nieczystości. Następnie gdy już dusza doskonale jest czystą, miłość przemienia ją całkowicie tak dalece, że nic w niej nie pozostaje co by było jej właściwą i że jej bytem staje się sam Bóg. Wówczas to dusza jak najczystsze złoto nic już w sobie nie mając do zniweczenia, traci zupełnie czułość, i zdolność cierpienia do tego stopnia że gdyby nawet pozostała w ogniu, żar jego zamiast jej sprawiać cierpienie stałby się dla niej ogniem miłości, i sprawiałby owszem, że w miejscu katuszy znalazłaby niebo.

 

Gdy dusza wyszła z rąk Boskich, wraz z swym istnieniem wzięła wszelakie środki do utrzymania i rozwijania swej doskonałości do życia zgodnego z wolą Stwórcy i do zachowania swej czystości od wszelakiej skazy grzechu; wkrótce jednak potem stawszy się winną pierworodnego grzechu, straciła wszystkie te dary, wszystkie łaski a nawet i samo życie. To, co tak straciła sam tylko Bóg mógł jej powrócić, i uczynił też to właśnie przez chrzest, ale wracając zostawił pożądliwość która ją nieustannie pobudza do grzechu uczynkowego i która ją w grzech potrąca jeśli jej pociągowi nie stawi dosyć silnego oporu. Pierwszy grzech śmiertelny, jakiego stanie sie winną, na nowo ją o wszystkie straty przyprawia, na nowo w śmierci pogrąża a Bóg znów ją z martwych zbudza przez nową szczególną łaskę, to jest przez łaskę pokuty. – Wszakże dusza wyszedłszy z tego grobu tak jest zepsutą, tak w sobie samej pogrążoną, iż aby wróciła do pierwotnej niewinności, potrzebuje tych wszystkich wpływów i działań Boskich, o których już się mówiło powyżej, a bez których już by była stracona na zawsze. Jeżeli teraz mimo tych wpływów Boskich ustawicznie tu na nas działających, dusza nie odzyska w ciągu tego życia swojej czystości pierwotnej – cóż wtenczas pozostaje? Oto, że Bóg dokonywuje tego dzieła właśnie w owych więzieniach czyśćcowych, o których mówimy. Chceszże wiedzieć jak to się odbywa? Dusza pogrążona w tych smutnych niskościach tak żarliwym goreje pragnieniem połączenia się z Bogiem, że już to samo stanowi jej czyściec; nie miejsce albowiem oczyszcza duszę, ale cierpienia sprawiane przez tę przeszkodę, która wstrzymuje nasycenie instynktu jednoczącego i spóźnia połączenie się z Bogiem. Miłość Boska widzi w niej tyle tajemnych niedoskonałości, że gdyby ona sama taką się poznała zupełnie jak ją widzi, ta miłość popadłaby w rozpacz, i dlatego też aby się taką nie poznała, miłość Boska bez żadnego współdziałania z jej strony pracuje nad zniweczeniem tych niedoskonałości. Jej ogień wreszcie wzmagający się zawsze, tak się staje żywym, tak potężnym, iż wszystko co niedoskonałe przetrawia a Bóg dopiero potem odsłania przed oczyma duszy, to miłości swej działanie, któremu winna powrót do czystości, w jakiej wyszła z Jego ręki.

 

Ale trzeba wiedzieć, że co jest doskonałe w oczach ludzkich, to w oczach Boga pełne jest niedoskonałości. Dlatego to człowiek we wszystkich swoich uczynkach przedstawiających mu jakiś pozór doskonałości, w uczynkach które rozważa, pojmuje, czuje, chce, których dopełnieniem i sposobami dopełnienia, pamięć swoją zajmuje, własną swoją miłość karmi, (zamiast to co dobrego przypisać w zupełności Bogu), w uczynkach powtarzam takich zawsze się jakoś przybruka lub zrani. Aby bowiem uczynki nasze były doskonałymi, do tego potrzeba, iżby się w nas bez nas odbywały, tak, iżbyśmy mogli wyrzec, że w spełnianiu tych uczynków byliśmy tylko tym w ręku Boga, czym są narzędzia w ręku mistrza dzieł. Uczynki zaś, które w nas Bóg sprawia bez żadnej z naszej strony zasługi, jedynie przez działanie swojej najczystszej miłości, tak są żarliwe i tak głęboko przenikają duszę, że ciało które ją otacza zda się przyjmować i zatrzymywać w sobie pożerający ją ogień, stan zaś duszy podobien jest wówczas do stanu człowieka zamkniętego w piecu, który nie może znaleźć ulgi i spoczynku dopóki nie utraci życia.

 

Wszakże jakkolwiek miłość Boska przepełniająca dusze w takiej obfitości, że tego w żaden sposób według widzenia wyrazić nie umiem, jakkolwiek ona uspakaja dusze, przez to jednak nie zmniejszają się ich kaźnie. Więcej powiem, właśnie samo opóźnienie cieszenia się tą miłością, używania jej, jest powodem ich cierpień, cierpień tym okropniejszych im potężniejszą jest miłość do której Bóg czyni je zdolnymi. Więc biedne te dusze zarazem używają jak najgłębszego pokoju i podejmują jak najokropniejsze męki, w ten sposób, że jedno drugiemu bynajmniej w nich nie przeszkadza. Gdybyż mogły jeszcze czynić zadość za swe grzechy przez żal, dość byłoby jednej chwili na spłacenie tych wszystkich długów, bo skrucha tym jest żywszą i doskonalszą, im się jaśniej widzi jak dalece grzechy opóźniając połączenie się z Bogiem, nasycenie miłości, osiągnienie celu, czynią nas nieszczęśliwymi. Ale niestety! w czyśćcu już na to za późno, w czyśćcu Bóg nic nie przepuszcza z zasłużonej kary i nie pozwoli wprzód wyjść z tych okropnych więzień, póki się dusza nie wypłaci Jego sprawiedliwości aż do ostatniego pieniążka. Tak chciał mieć Bóg, tak zawyrokował zresztą; te dusze nie mając już własnego wyboru, nie mogą ani widzieć ani chcieć czegoś innego jedno według świętej woli Boga. Jeżeli modlitwy żyjących, odpusty lub święta ofiara skraca ich cierpienia, to przecie wcale nie rodzi w nich żądzy uważania tych jałmużn inaczej, jak są uważane na szali Boskiej woli. Co się ich samych dotyczy, wszystko to zostawiają woli i rozporządzeniom Boga, który według upodobania swej nieskończonej dobroci przyjmuje tę zapłatę podawaną z ziemi na rachunek ich długu. Gdyby się mogły radować tymi duchowymi jałmużnami bez względu na wolę i upodobanie Boga, byłby to z ich strony akt własności, a taki pozbawiałby je widzenia woli Boskiej, co znowu przyprawiałoby je o nowe katusze. Jakiekolwiek zatem są względem nich usposobienia Boga, radosne i uszczęśliwiające, czy smutne i bolesne, zawsze one niewzruszone, bez żadnej na to uwagi co się dla nich czyni: bo jak się już powiedziało, niepodobieństwem jest aby mogły cośkolwiek z swego widzenia lub chcenia zwracać ku sobie, tak są przemienione w świętą wolę Boga, na której rozporządzeniach polegają jak najzupełniej. To się zresztą samo z siebie rozumie; gdyby bowiem dusza niedoskonale jeszcze oczyszczona stanęła przed Bogiem, wówczas boleść jej dziesięć razy byłaby nieznośniejsza jak boleści czyśćca. Dlaczego? Dlatego żeby nie mogła znieść widoku ani Jego najczystszej dobroci, ani Jego surowej sprawiedliwości, aniby zresztą sama siebie znieść nie mogła widząc w tym zwierciadle swą szkaradę i potworność. Choćby tej duszy, jednej tylko małej brakowało chwilki do zupełnego i ostatecznego zgładzenia plam grzechowych, katusza jej na widok tej pozostałej resztki nieczystości tak byłaby okropną, iżby wolała raczej w tysiąc rzucić się piekieł, jak stanąć przed świętym majestatem Boga.

 

Obym miała głos grzmotu, iżbym po całej mogła być słyszaną ziemi, powiedziałabym wówczas wszystkim jej mieszkańcom, co zresztą czuję, i co się gwałtem wydziera z mej duszy: "O nieszczęśliwi, dlaczegóż pozwalacie tak nad sobą tyranizować światu? Dlaczego nie zwrócicie swych oczu na tę nędzę w jakiej się znajdziecie w chwili waszej śmierci? Czemu nie zapobiegacie temu co wam się stać może w przyszłości, póki jeszcze czas ku temu? Dufacie w miłosierdzie Pańskie, wynosicie je bez końca, powiadacie, że jest bez granic a nie pomyślicie, że właśnie ta dobroć tak wielka potępi was w dniu sądu za to żeście nie chcieli wypełniać woli najlepszego z wszystkich Panów. Ta dobroć z jaką On postępował z wami czyżby was raczej nie powinna była zniewolić do posłuszeństwa świętej Jego woli, nie zaś ośmielać do coraz większego względem niej zuchwalstwa, wiedząc zwłaszcza że na miejsce wzgardzonej dobroci przychodzi koniecznie sprawiedliwość, której chętnie czy niechętnie potrzeba uczynić zadosyć. Upewniacie się może tą myślą, że po spowiedzi weźmiecie odpust zupełny, i że tak spłaciwszy swe długi nie natraficie na żadną przeszkodę w prędkim oglądaniu Boga; och zwodnicza to bardzo nadzieja. By zyskać odpust zupełny, trzeba do tego dobrej spowiedzi, doskonałego żalu, co się wcale nie wykonuje bez trudności; owszem te trudności tak są wielkie, że gdybyście je dość znali, raczej by wam się lękać jak spodziewać przyszło, raczej byście o ich stracie jak o zyskaniu myśleli".

 

Łaska dwojakie sprawia działanie w duszach w czyśćcu zostających, z czego wnoszę, że mają widzenie i poznanie. Pierwszym jest, że chętnym sercem cierpią swoje męki rozważając z jednej strony niepojęty majestat Boga, a z drugiej niepojęte zuchwalstwo w obrażaniu Boga, i kary zasłużone przez nie. To jest pewne, że gdyby dobroć Boga nie łagodziła Jego sprawiedliwości przez zadość czynienie przenajdroższej krwi Chrystusa, jeden grzech śmiertelny już by na tysiąc zasługiwał piekieł. A więc dusze czyśćcowe tak słusznym i sprawiedliwym znajdują swoje cierpienie, iżby nie chciały ani na jotę zmniejszyć ich ostrości; co się zaś tyczy ich woli, tak są zadowolone z Boga, jakby już były przypuszczone do wiecznych rozkoszy. Drugim działaniem łaski jest w nich radość jakiej są pełne widząc, że jakkolwiek Bóg je karze, zawsze je przecie bardzo miłuje. W jednym oka mgnieniu obdarza je Bóg tym dwojakim widzeniem; a ponieważ są w stanie łaski, więc je pojmują tak jak są w sobie, każda według swej zdolności. Doświadczają więc tym samym wielkiej radości, która się nigdy nie zmniejsza, która owszem wzmaga się w miarę, jak się zbliżają do Boga. – Zresztą prawd tych nie widzą one w nich samych ani same przez się; widzą je w Bogu którym są daleko więcej zajęte jak swoimi cierpieniami, bo najmniejsze jakie tylko mieć mogą widzenie Boga przewyższa wszelką katuszę i wszelką jaką sobie tylko wyobrazić można radość.

 

Już powiedziałam na samym początku co mi dało poznać stan dusz w czyśćcu zostających; tu jednak pragnę jaśniej nieco myśl moją wyrazić. Od dwóch lat dusza moja jest w podobnym położeniu jak są owe dusze. Co dzień dotkliwiej doświadczam ich cierpień. Zdaje mi się że dusza moja pogrążona jest w ciele jakoby w czyśćcu, w ten jednak sposób, że ciało znosi te cierpienia i nie umiera dopóki wzmagając się zwolna nie zużyją go i nie zniszczą. Czuję się oderwaną od wszelkich ziemskich przedmiotów a nawet od dóbr duchowych, które by mogły karmić i rozkoszami napełniać mą duszę, jakimi są radość, zadowolenie, pociecha. Czuję, że już nie mogę w niczym doczesnym smakować ani nawet i w rzeczach duchowych przez pamięć, pojmowanie, wolę, tak iżbym mogła powiedzieć, że to mi się więcej niż owo podoba. Doświadczam takiego duchowego parcia, że już nie wiem czym jest rozrywka lub ulga dla duszy i ciała. Przypominam sobie jeszcze nieco z tych przedmiotów z których niegdyś czerpałam tego rodzaju uciechy, ale dzisiaj już one wstręt obudzają i zgrozę, i dlatego też trzymam się od nich z daleka.

 

Takie są teraz moje usposobienia wewnętrzne a ich powodem jest żarliwość jakiej mi Bóg udziela w sprawie mego udoskonalenia. Moja dusza jest tak potężnie pchana do zniweczenia wszelkich w tej mierze przeszkód, że aby osiągnąć swój zamiar, rzuciłaby się w piekło by tego była potrzeba. I oto dlaczego odpycha wszystko co by tylko mogło zadowolnić i pocieszyć wewnętrznego człowieka, a tak go z bliska przypiera, że najlżejszą niedoskonałość z całym obrzydzeniem spostrzega w nim i ściga. Człowiek zewnętrzny tak pozbawiony pomocy i pociechy ducha, doświadcza takiej ciężkości i takiej boleści, że już nic nie znajduje na tej ziemi co by go mogło po ludzku rozerwać; a to tak dalece, że dla niej nie ma innej ulgi krom samego Boga który tak rozporządza wszelkimi rzeczami, z taką miłością i miłosierdziem dla zadość uczynienia swej sprawiedliwości. Widok tych rozporządzeń Boskiej Opatrzności daje mej duszy pokój i radość prawdziwie rozkoszną, nic jednak przez to mych cierpień nie zmniejsza. A przecie, mogęż to powiedzieć, iż nic by bardziej nie udręczyło mej duszy jak najmniejsze zboczenie od tego rzeczy porządku właśnie postanowionego dla jej oczyszczenia. Nie wychodzi też ona ani wcale wyjść nie pragnie z swojego więzienia, póki Pan nie spełni doskonale względem niej swoich zamiarów.

 

Pociecha moja i moja radość, to spełnienie woli Boga, a największa katusza, o jaką by mnie można przyprawić, byłoby uchylenie się z pod Jego rozporządzeń, bo rozporządzenia te są równie sprawiedliwe jak miłosierne. Widzę wszystko, com opowiadała, dotykam się tego niejako, a jeśli się źle tłumaczę, to wina wyrażenia odpowiedniego przedmiotowi. – Zresztą czułam się parta duchowo do pisania w tej materii i musiałam pójść jak w samej rzeczy poszłam za tym tajemniczym popędem, ale mi jeszcze coś zostaje do powiedzenia.

 

Więzieniem, które zamieszkuję jest ten świat, a więzy co mnie do niego krępują, to moje ciało. Dusza moja objaśniona światłością z wysoka widzi jak dalece te więzy czyniąc ją niewolnicą i przeszkadzając do zjednoczenia się z Tym który jest ostatecznym jej celem, jak dalece te więzy czynią ją nieszczęśliwą, a gdy jest niezmiernie tkliwą, więc ta niewola sprawia jej boleść nie do wyrażenia. A jednak skutkiem dobroci Stwórcy której nigdy dość wyznać nie mogę, ta dusza moja taką otrzymała godność, że nie tylko jest podobną do Boga, ale co większa przez uczestniczenie w Jego nieskończonej dobroci stała się z Nim jakoby jedno. A ponieważ niepodobieństwem jest aby cierpienie poruszyło Boga, więc też i duszy z Bogiem zjednoczonej poruszyć nie może i tym mniej ma na nią wpływu im ona więcej uczestniczy w tym co jest Bogu właściwe; ona zaś tym więcej uczestniczy im ściślej jest połączona z Bogiem. Ale, niestety! dusza która podobnie jak moja znajduje w sobie przeszkodę do tej cudownej jedności, cierpi nieopisaną katuszę. To zaś udręczenie i to opóźnienie czyni ją niepodobną do tego czym była w swoim stworzeniu i do czego chce Bóg aby z Jego łaską wróciła. Im ona więcej ceni sobie Boga, tym silniej jest udręczona tym co ją odłącza od Boga, tym Go zaś wyżej ocenia im Go lepiej poznaje, a tym Go lepiej poznaje, im jest wolniejszą od grzechu. A zatem wtenczas najmocniej cierpi, gdy już jest w punkcie przejścia do pierwotnej swojej niewinności; ale gdy wszelka przeszkoda już jest zniszczoną i gdy ona cała już jest przemienioną w Bogu, wówczas jej poznanie już nic nie zostawia do pożądania i szczęśliwość jej jest doskonałą.

 

Jak męczennik przenoszący śmierć nad nieszczęście obrażenia Boga czuje boleść która mu odbiera życie ale nią pogardza przez zapał dla chwały Boskiej w której uczestniczy przez światłość łaski, tak dusza oświecona z wysoka o mądrości rozporządzeń woli Boskiej, więcej się zajmuje tą świętą wolą jak wszelkimi bądź wnętrznymi bądź zewnętrznymi katuszami, choćby też były jak tylko być mogą najsroższe. I nie dziwno, bo kiedy Bóg zajmie sobą, wówczas ona tak Mu jest oddaną, tak się zatapia w świętym Jego majestacie, że wszystko zresztą jest niczym w jej oczach. Wówczas to dusza staje się z wszelkiej ogołoconą własności, nic już nie widzi, nic nie poznaje, ani powodów swego wskazania na karę, ani mąk jakie podejmuje. Ona to wszystko widziała opuszczając to życie, ale w tej chwili i wspomnienie znikło nawet a znikło na zawsze.

 

Kończę tą uwagą: że Bóg trzykroć dobry, jak jest trzykroć wielkim, oczyszczając człowieka w ogniu czyśćcowym, przetrawia i niweczy wszystko, czym on jest naturalnie, aby go przemienić w siebie i uczynić Bogiem.

 

Św. Katarzyna Genueńska

Czy Halloween jest świętem diabła?Czy Halloween jest świętem diabła?


Czy Halloween jest świętem diabła?

Kategoria: Ogólne niedziela, 31 października 2010, 11:46

Halloween wywodzi się z celtyckiego obrządku Samhain. Ponad 2 tys. lat temu w ten dzień żegnano lato, witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych. Celtowie wierzyli, iż w dzień Samhain zacierała się granica między zaświatami a światem ludzi żyjących, zaś duchom, zarówno złym jak i dobrym, łatwiej było się przedostać do świata żywych. Duchy przodków czczono i zapraszano do domów, złe duchy zaś odstraszano. Sądzi się, iż właśnie z potrzeby odstraszania złych duchów wywodzi się zwyczaj przebierania się w ów dzień w dziwaczne stroje i zakładania masek. Ważnym elementem obchodów Samhain było również palenie ognisk.

W związku z pogańską genezą tego święta, Halloween spotyka się z krytyką ze strony niektórych duchownych Kościoła rzymskokatolickiego , prawosławnego, episkopalnego i luterańskiego. Jednocześnie od obchodzenia Halloween w Polsce, odcinają się również słowiańskie rodzimowiercze związki wyznaniowe – opowiadające się za kultywowaniem rodzimych zwyczajów, związanych z tradycją Dziadów. Noc z 31 października na 1 listopada jest także ważnym świętem w kościele szatana. Z tegoż powodu kościół rzymskokatolicki potępia Halloween i utożsamia je z kultem diabła. W tym dniu odbywa się najwięcej czarnych mszy, gdzie odbywają się rytualne gwałty, w ofierze  składa się zwierzęta  i małe dzieci…

Jednakże to prześmiewcze "święto" staje się coraz popularniejsze w naszym kraju. W supermarketach można kupić  koszmarne stroje i maski. W pubach i klubach odbywają wampiriady i maskarady demoniczne. Czy katolik może w tym uczestniczyć??  Czy powinien być on czcicielem demonów śmierci czy zwycięstwa nad nimi  Chrystusowego krzyża?   Dlaczego rodzice pozwalają na uczestniczenie ich dzieci w szkołach na zabawach typu halloween ?? Przed wieloma polskimi domami pojawiły się dynie. Czy wiemy co znaczy owy lampion ??

 Tradycja jego palenia pochodzi  z dawnej irlandzkiej legendy o Stingy Jack’u (Oszczędnym Jacku), który zaprosił diabła, żeby ten się z nim napił. Mężczyźnie szkoda było pieniędzy na zapłatę, przekonał więc diabła, żeby zamienił się w monetę, którą będzie można zapłacić za napoje. Jak tylko diabeł to zrobił, sprytny i skąpy Jack włożył monetę do kieszeni razem ze srebrnym krzyżem, by uniemożliwić czartowi powrót do pierwotnej postaci. W końcu Jack postanowił uwolnić szatana pod warunkiem, że ten da mu spokój przez cały rok, a kiedy umrze – nie będzie domagał się jego duszy. Rok później Jackowi znowu udało się oszukać diabła. Namówił go, żeby wszedł na drzewo i zebrał trochę owoców. Kiedy diabeł siedział na drzewie, Jack wyciął w pniu krzyż, żeby diabeł nie mógł zejść. Wymógł na diable, że ten da mu spokój na kolejne dziesięć lat. Kiedy Jack zmarł, Bóg nie chciał wpuścić jego grzesznej duszy do nieba, a diabeł – w związku z obietnicą – do piekła. Duch Jacka błąka się od tej pory po Ziemi, trzymając w ręku latarnię z wyżłobionej rzepy (z żarzącym się węgielkiem).

Zapraszam do refleksji i dbałości o  polskie tradycje narodowe i katolickie. O pamięci o tym, że Pan Jezus zwyciężył śmierć i diabła. Kult ich jest grzechem przeciwko tej prawdzie !

Regina Poloniae ora pro nobis !

poniedziałek, 17 października 2011

Ks. Jerzy Popiełuszko - Maryja zawsze obecna w dziejach narodu






Oddałam go Bogu

Z Marianną Popiełuszko — matką Księdza Jerzego — rozmawia Milena Kindziuk



Milena Kindziuk: — Modli się Pani do swego Syna?
Marianna Popiełuszko: — Modlę się do Boga. Bo do Boga trzeba się modlić, nie do ludzi. Można jednak prosić innych o wstawiennictwo.
— Czy to wstawiennictwo jest skuteczne? Ksiądz Jerzy pomaga Pani?
— Czy ja mogę wszystkim ogłaszać, jak on mi pomaga? Jak ktoś chce wiedzieć, czy Ksiądz Jerzy pomaga, to niech się zacznie modlić za jego wstawiennictwem i się wtedy przekona.
— Ale doznała Pani łaski za wstawiennictwem Syna...
— Niejeden raz mi pomógł. Kiedyś bardzo bolały mnie nogi, miałam mieć operację. Kiedy pojechałam do grobu Księdza Jerzego i tam się modliłam, bóle ustąpiły. Cały tydzień bez przerwy mogłam kopać kartofle.
— Pamiętam, jak kilka lat temu mówiła Pani, że bardzo chciałaby doczekać chwili beatyfikacji Księdza Jerzego. Ta chwila nadeszła, cieszy się Pani?
— Ja zawsze się cieszę. Czy dobrze, czy źle, zawsze w życiu trzeba się cieszyć. Pan Bóg wie, co jest dla człowieka najlepsze. Taka widocznie była Jego wola, żebym doczekała beatyfikacji.
To ważne, że Ksiądz Jerzy trafił na ołtarze, bo kto we łzach sieje, w radości żąć będzie. We łzach odprawiałam go na tamten świat, a teraz w radości będę go spotykała...
— Co z przesłania Syna uważa Pani za najważniejsze?
— „Zło dobrem zwyciężaj”. Gdyby ludzie w życiu realizowali te słowa, to byliby lepsi. A jak sami się poprawimy, to i Polska się poprawi.
— Jest Pani matką świętego. Co było najważniejsze w wychowaniu Syna?
— Na każdym kroku mówiłam wszystkim dzieciom, żeby pamiętały: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony”. A gdy ja spotkam bliźniego swego, to zawsze mówię do niego: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony”. Także gdy idę do kościoła, serce z radości woła: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony”. Ksiądz Jerzy wiedział, że Pan Bóg jest w życiu najważniejszy.
— A jak Ksiądz Jerzy nauczył się modlić?
— Jako dziecko modlił się w domu razem ze wszystkimi. Modlitwa u nas była wspólna. W środę zbieraliśmy się razem w kuchni i modliliśmy się przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, w piątek do Serca Pana Jezusa, a w sobotę do Matki Boskiej Częstochowskiej. Tak było zawsze. Pierwsze wskazówki i pierwsze seminaria to on miał w domu. A co było w nim dobrego, to Boża łaska. Ale widziałam, że on sam siebie pilnował. Pan Jezus był dla niego ważny. Dlatego już od małego stawiał ołtarzyki na stole. Układał obrazki, robił kapliczki, przynosił kwiatki, nawet przebierał się, by wyglądać jak ksiądz. Pamiętam też, że jak został ministrantem, to miał komżę, ale krótką. A on koniecznie chciał mieć długą! Tymi sprawami po prostu żył.
— Jako ministrant Ksiądz Jerzy codziennie chodził do kościoła...
— I to w każdy czas. Nieważne, jaka była pora roku, czy był deszcz czy mróz. Codziennie wstawał o piątej i cztery kilometry szedł przez las do kościoła — z Okopów do Suchowoli na Mszę św. Nie opuścił naprawdę żadnej Mszy św., kiedy był ministrantem. I nigdy nie narzekał, że jest zmęczony. W ogóle na nic nie narzekał. Takie to było dziecko.
— Właśnie, jaki Ksiądz Jerzy był w dzieciństwie?
— Był dobrym chłopcem. Nie musiałam na niego krzyczeć. Jak coś do niego powiedziałam, to zawsze usłuchał. Już od początku można było po nim wszystko zauważyć. Na przykład, że lubił ludzi. Ciągnęło go do ludzi. Z każdym chciał porozmawiać. Żyła koło nas pewna staruszka, która codziennie sama pasła krowy. Często do niej podchodził, lubił z nią rozmawiać. Nawet jak już był w seminarium i przyjeżdżał na wakacje do domu — za każdym razem szedł i rozmawiał z nią. Zawsze zresztą powtarzałam mu: „Kochaj ludzi, kochaj Boga, to do nieba prosta droga...”.
— W gablocie w Izbie Pamięci ks. Jerzego w Suchowoli można obejrzeć nagrodę książkową „Szarą szyjkę” Georgija Bieriożki z dedykacją: „Za dobrą naukę, 9 stycznia 1955 r.”. Czy zawsze syn uczył się dobrze?
— Gdy przygotowywał się do I Komunii św., to można było u niego zauważyć chęć do nauki, cierpliwość. Był wytrwały. I pracowity. Ksiądz proboszcz powiedział mi kiedyś: „Matko, z tego chłopca może wyrosnąć najlepszy, może też wyrosnąć najgorszy; wszystko zależy od was, od waszego wychowania”. A starałam się dobrze go wychować. Bez kłamstwa. On wiedział, że u nas w domu nigdy kłamstwa nie było. I że nie wolno podnieść gruszki leżącej na drodze, bo to cudze.
— Kiedyś nauczycielka wezwała jednak Panią do szkoły, żeby się poskarżyć na Syna...
— Chciała mi zwrócić uwagę, że syn zbyt często przesiaduje w kościele i modli się na różańcu. On rzeczywiście chodził codziennie na Różaniec po szkole. Wiedziałam, że nauczycielka mnie wezwała, żeby zastraszyć naszą rodzinę. Zagroziła, że dziecko może mieć obniżony stopień ze sprawowania. A mnie chyba Duch Święty natchnął i odpowiedziałam, że jest przecież wolność wyznania. Każdy jak chce, tak żyje. No i stopnia w szkole mu nie obniżyli. A na Różaniec chodził dalej.
— Czy przeczuwała Pani, że Syn zostanie księdzem?
— Przez lata prosiłam o to Boga. Modliłam się, by być matką kapłana. I już wtedy, gdy nosiłam go w swym łonie, ofiarowałam go Bogu. Ale czy dlatego został księdzem? Czy mnie Pan Bóg wysłuchał, czy kogo innego, sam Bóg to wie...
— Powiedziała Pani: ofiarowałam go Bogu. Co to znaczy?
— Kiedy miał się urodzić, po prostu oddałam go na własność Matce Bożej.
— Czy jego decyzja o wstąpieniu do seminarium była dla Pani oczywista, czy raczej może stanowiła zaskoczenie?
— Było to dla mnie zaskoczenie. Pan Bóg po prostu udzielił mu łaski. A w życiu tak jest: Pan Bóg udziela łaski, a jeśli człowiek odpowie na nią, jeśli pójdzie Bożą drogą, to tę łaskę zdobędzie.
— Czy pamięta Pani moment, kiedy powiedział, że idzie do seminarium?
— Po prostu po balu maturalnym pojechał do Warszawy i złożył dokumenty do seminarium. Nie bał się, chociaż pojechał sam, pierwszy raz w życiu pociągiem, a drogi nie znał. Nigdzie poza Suchowolą przecież nie był. Ale jakoś trafił.
Warszawskie Seminarium wybrał chyba dlatego, że blisko stolicy był Niepokalanów. A on miał sentyment do tego miejsca. Może dlatego, że jako dziecko u babci w Grodzisku znalazł kiedyś wiele numerów „Rycerza Niepokalanej”. Złożył je w stosik i ciągle przeglądał. Chciał wtedy koniecznie jechać do Niepokalanowa. Potem chciał zszyć te numery „Rycerza”, aby była z tego całość. Później zauważyłam też, że zaczął nosić pasek św. Franciszka. Mówił też dużo o o. Maksymilianie Kolbe, który żył w Niepokalanowie. To był dla niego wzór. Pamiętam, kiedy przyjeżdżał do domu z seminarium na ferie albo wakacje, przywoził obrazki ze św. Maksymilianem, a także przeźrocza. Wyświetlał je ludziom z całej wioski, którzy wtedy zbierali się u nas w domu. Opowiadał o życiu św. Maksymiliana i przejmował się bardzo jego aresztowaniem, pobytem w obozie i męczeńską śmiercią. Był bardzo wrażliwy.
Cieszyłam się, kiedy został księdzem i stale modliłam się, aby był wierny Bogu, bo to jest w życiu najważniejsze.
— Jako kleryk przyjeżdżał jednak do domu rzadziej?
— Najczęściej już tylko na ferie i wakacje. Ale pomagał nam trochę przy żniwach i przy budowie stodoły. Był jednak słabego zdrowia. Zwłaszcza po wojsku, jak musiał się poddać operacji tarczycy. W wojsku zniszczono mu zdrowie. Dużo tam przeszedł, ale nigdy o tym nie opowiadał, nie żalił się nam. Taki już był. Dopiero po jego śmierci koledzy z wojska opowiadali mi, co tam się działo, jak na przykład boso stał na śniegu i nie chciał oddać różańca.
Potem już przyjeżdżał coraz rzadziej. Powiedział mi kiedyś już jako kapłan: „Mieliście Matko wiele dzieci i dobrze ich pilnowaliście. Ale ja mam więcej dzieci. I przyjdzie mi przed Bogiem rachunek zdać z ich pilnowania...”. A kiedy był w domu ostatni raz przed śmiercią, zostawił mi do zaszycia sutannę. I nie wiem dlaczego, powiedział: „Odbiorę następnym razem. Albo najwyżej będzie Mama miała na pamiątkę”. I trzymam ją na pamiątkę do dziś.
— Czy bała się Pani o niego, gdy był już księdzem w Warszawie?
— Bałam się, jak każda matka. Ale co było robić? On sam wiedział, co powinien czynić, a nie my. Zresztą dałam go Kościołowi i nie mogłam zabrać go Kościołowi. Jeżeli Pan Bóg powołał go na służbę Bogu, to nie mógł już służyć rodzinie.
Ksiądz Jerzy nie opowiadał o tym, co robi w Warszawie. Ale wiedziałam, że go śledzili, że wszędzie za nim jeździli, nawet gdy przyjeżdżał do domu nas odwiedzić. Robili mu dużo zdjęć. Nie lubił tego. Po co tyle hałasu — mówił.
Był odważny. Bo gdyby nie miał odwagi, to nie poszedłby taką drogą i nie podejmowałby ryzyka. Fizycznie mocny nie był, bo chorował, ale był dzielny. Wiedział, że jak poszedł służyć Bogu, to musi służyć wiernie. I do końca.
— Zaraz po pogrzebie Księdza Jerzego powiedziała Pani, że mordercy nie z synem, tylko z Bogiem walczyli...
— No tak, przecież oni uderzyli nie w Popiełuszkę, ale w sutannę. Uderzyli w Kościół. Dla mnie jego śmierć to jest kamień na całe życie. Co tu mówić, to taka wielka boleść. Odnawia się stara rana, a ta rana zawsze jest i będzie, bo kto może coś takiego zapomnieć.
Ale nikogo nie osądzam, śmierci niczyjej nie żądam. Pan Bóg sam kiedyś osądzi. Ile trzeba, tyle mordercy będą musieli odpokutować. Niech im Pan Jezus daruje. Najbardziej bym się cieszyła, żeby się oni nawrócili.



piątek, 14 października 2011

Czy Polakom uda się zebrać milion podpisów przeciw "polskim obozom"?

Jeżeli sześć milionów obywateli Polski mogło oddać swoje życie
podczas drugiej wojny światowej, to myślę, że milion Polaków może teraz złożyć swoje podpisy, aby ich w ten sposób uhonorować - podkreśla w rozmowie Alex Storożyński, prezes Fundacji Kościuszkowskiej i znany amerykański dziennikarz polskiego pochodzenia, który jest pomysłodawcą petycji.

Celem inicjatywy jest doprowadzenie do tego, by największe amerykańskie redakcje - takie jak "New YorkTimes", "Wall Street
Journal", "Washington Post"czy Associated Press - wprowadziły do
tzw. Stylebooków (dziennikarskich podręczników, które określają, jak należy i jak nie należy pisać) zapis o tym, że nie wolno używać terminu "polski obóz koncentracyjny".Zamiast tego powinno się
używać oficjalnie zaakceptowanej przez UNESCO nazwy obozu Auschwitz-Birkenau, a więc "niemiecki, nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady". Czy Polakom uda się zebrać milion podpisów przeciw "polskim obozom"?

Link do strony z petycją:
www.thekf.org/events/news/petition/

Prześlijcie dalej, prosze.